tag:blogger.com,1999:blog-82716439937323153232024-03-13T07:48:19.508-07:00totikifkokatotikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.comBlogger73125tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-72777993572403742022014-07-02T13:23:00.001-07:002014-07-06T00:34:38.244-07:00"Odyseja" Pieśni IX-XII, czyli opowieści o przygodachW ramach retrospektywnych pieśni IX-XII Odyseusz opowiada Feakom swoje burzliwe przygody, począwszy od zwycięstwa pod Troją aż po uwięzienie na wyspie Kalypso.<br />
Żeglując od wyspy do wyspy, dzielny Odys wraz ze swoją załogą mierzą się z ciągle nowymi wyzwaniami. Każda kolejna "przygoda" wiąże się jednak niestety ze stratami w ludziach - tak, iż na końcu Odyseusz, jako jedyny ocalały, dryfuje po morzu na kilku deskach pozostałych po jego okręcie...<br />
<br />
Nie sposób tu jednak nie zauważyć, że zazwyczaj albo Odys, albo też jego towarzysze, sami pakują się w tarapaty, kuszą los, powodowani raz żądzą przygód, to znów chciwością, zazdrością czy innymi, raczej niskimi, pobudkami. Bardzo znamienna jest pod tym względem jedna z pierwszych przygód - z udziałem Cyklopa (Polifema).<br />
Otóż, znając złą sławę Cyklopów, Odyseusz, z czystej ciekawości i na swoją zgubę, wprowadza swoich towarzyszy do jaskini jednego z nich. Potwór zamyka ich oczywiście w pułapce, po czym jednego po drugim - zjada. W tym momencie Odyseusz popisuje się przebiegłością, sprytnie zagaduje olbrzyma, przezornie ukrywając swe imię, potem poi go winem, a następnie - oślepia. Kolejnym jego przebiegłym pomysłem jest ucieczka z jaskini - wraz z owcami, które Cyklop wypuszcza na popas. Kiedy jednak okręt Odysa odbija od brzegu, a wściekły olbrzym rzuca w niego na oślep kamieniami, główny nasz bohater zapomina o przezorności, szydzi z potwora i zdradza mu swoje imię, czym sprowadza klątwę na siebie i swoich towarzyszy.<br />
Jest więc Odyseusz człowiekiem z krwi i kości, pełnym cnót, ale też niewolnym od fatalnych przywar. Nierzadko, działając w afekcie, popełnia czyny, których musi później żałować. Często też, aby osiągnąć nawet szczytny cel, ucieka się do różnych nieuczciwych posunięć, jak chociażby (notorycznie!) - do kłamstwa...<br />
<br />
<img alt="Odysseus by Jacob Jordaens" src="http://media-cache-ec0.pinimg.com/736x/15/5c/86/155c86db25a4e02c6c5bf6932ef438a1.jpg" height="248" width="400" /><br />
<br />
W tej części lektury uwagę moją zwrócił w szczególności wątek przeznaczenia. Kiedy Odys wyjawia Cyklopowi swoje imię, ten od razu przypomina sobie, iż zostało mu to już przepowiedziane, że "jakiś tam Odysej oślepi go zdradnie". Podobnie Kirka, złowroga bohaterka pieśni X, rozpoznaje w Odysie tego, którego przybycie było jej wcześniej zwiastowane. Tułaczka Odysa, mimo iż z pozoru chaotyczna, wpisana jest zatem w jakiś szerszy plan, który nieodwołalnie musi się ziścić. Odyseusz, świadomy praw, które rządzą światem, sam również ciekaw jest swojej przyszłości, chce wiedzieć, czy jego wędrówka ma sens, udaje się więc do Krainy Zmarłych, aby pomówić z wieszczem Tejresjaszem. I ten oczywiście przepowiada mu przyszłość. Pozostawia w niej co prawda pewien margines niepewności, w jednej kwestii dopuszcza nawet dwa możliwe scenariusze wydarzeń, ale z wcześniejszej klątwy Cyklopa i tak od razu można wywnioskować, który z nich się spełni. Jest więc los człowieka poddany prawom bezlitosnego przeznaczenia, przeciw któremu sprzeciwić się nie sposób.<br />
<br />
Kraina Zmarłych to, swoją drogą, miejsce ponure. Duchy tych, którzy odeszli, błąkają się pogrążone w ciemności, rozpamiętują szczęśliwe czasy życia, płaczą nad swoim losem. Spotkawszy Odysa, łapczywie spijają krew ofiarną, po czym wypytują go o swoich krewnych, bliskich - nic bowiem nie wiedzą o ich dalszych losach. Sami niczego już nie oczekują, niczego się nie mogą spodziewać, a niektórzy odbywają jeszcze do tego wieczne kary (jak np. Syzyf czy Tantal).<br />
To właśnie w tym miejscu Odyseusz chce zakończyć swą opowieść, jednak w pieśni XII Alkinoj namawia go, aby kontynuował, a w szczególności - aby opowiedział jeszcze coś więcej właśnie o losach zmarłych. Czy to nie znamienne? Od wieków zawsze tak samo marzymy, aby za życia dowiedzieć się, czy i co czeka nas po śmierci...<br />
<br />
Zastanawiam się, jak Grecy (przynajmniej ci "homerowi") oceniali swoje życie, z jednej strony poddane prawom fatum, z drugiej - zwieńczone ponurym przejściem do Krainy Zmarłych. Czy taka perspektywa nie napawała ich pesymizmem, poczuciem beznadziei? Sądząc po opisywanych w "Odysei" ucztach i zabawach, jakie sobie urządzali, trudno by to podejrzewać.<br />
A może poczucie, że na nic nie ma się większego wpływu, a życie i tak kończy się nieuchronnie i niewesoło, dawało im dystans niezbędny do delektowania się każdą chwilą, radowania się danym sobie czasem. Ciekawe, jak to tak naprawdę wyglądało...<br />
Ciekawe też, że to właśnie na tym gruncie wyrosły umysły tak otwarte i światłe, iż na zawsze wpisały się (wielkimi literami) do historii filozofii (żeby nie powiedzieć - dały podwaliny naszej, europejskiej kulturze)...<br />
<br />
Na koniec nie mogę nie wspomnieć (i nie zilustrować) słynnej przygody z pieśni XII - z syrenami. Uprzedzony przez Kirkę, Odys wiedział, że kto usłyszy syreni śpiew, ten nie powróci już, o własnych siłach, do życia. Kazał więc swym towarzyszom wypełnić uszy woskiem, sam zaś przywiązał się do masztu - pragnął bowiem usłyszeć niezwykły, uwodzicielski syreni śpiew. Usłyszawszy go, chciał oczywiście uwolnić się z pęt, ale uprzedzeni o tym jego podwładni przywiązali go wówczas jeszcze mocniej. W ten sposób nie tylko udało mu się przeprawić cało i statek i załogę przez tę "pułapkę", ale jeszcze zakosztować słodkiej, zakazanej tajemnicy...<br />
<br />
<img src="http://media1.shmoop.com/media/images/large/sirens.jpg" height="270" width="400" />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-35356422943275219792014-04-06T14:52:00.000-07:002014-04-06T14:52:38.020-07:00"Odyseja" Pieśni V-VIII, czyli Odyseusz u FeakówPiątą pieśń "Odysei" ponownie otwiera scena posiedzenia bogów na Olimpie. Atena ponawia swoją prośbę o uwolnienie Odysa, a Zeus znowu przychyla się do tej prośby i wysyła Hermesa na wyspę Kalypso z odpowiednim rozkazem. Podobno eksperci dyskutują, skąd to dziwne powtórzenie (niemal identycznie zaczynała się pieśń I). Istnieje podejrzenie, że Homer chciał w ten sposób opisać równoczesność zdarzeń z czterech pierwszych pieśni oraz tych, które stanowią treść kolejnych części utworu. Przeczą temu jednak słowa Ateny, która w rozmowie z Zeusem wspomina o wydarzeniach opisanych w poprzednich rozdziałach. Niektórzy sugerują, że cztery pierwsze pieśni nie należały "pierwotnie" do dzieła. Może i tak... Niemniej "tym razem" decyzją bogów Kalypso zmuszona jest uwolnić swojego więźnia.<br />
Bogini nie pozostawia go jednak z pustymi rękami - nakazuje mu wybudować sobie piękną łódź, daje mu suknie, zapasy żywności, w końcu - przychylny, ciepły wiatr - tak, aby mógł bezpiecznie dostać się na wyspę Feaków, gdzie czeka go przeznaczenie. Na uwagę zasługuje, że Kalypso, rozgoryczona decyzją bogów, potrafi jednak dochować wierności swojej miłości i mimo że kochanek chętnie ją opuszcza, ona nie dąsa się, nie mści, lecz pomaga mu, jak może. Bywa więc i tak wśród bogów ;)<br />
<br />
Odyseusz żegluje po morzu bez wytchnienia, przez 17 dni i nocy, po czym spotyka na swojej drodze Posejdona, czy też raczej to Posejdon dostrzega go, kiedy sam wraca od Etyjopów (do których wybrał się jeszcze na początku "Odysei"). Posejdon oczywiście, zorientowawszy się, że pod jego nieobecność wykroczono przeciw jego decyzjom, święcie się oburza i zsyła na Odyseusza potężny sztorm, w którym ten postradałby życie, gdyby nie pomoc boginki morskiej - Ino. Tym samym człowiek jawi się w homerowym dziele jako kukiełka w rękach bogów, którzy, targani zupełnie przyziemnymi namiętnościami, ingerują w życie ludzi w całkiem nieoczekiwanych momentach, bez żadnej reguły.<br />
Dzięki podarowanej przez Ino, magicznej przepasce, Odyseusz płynie wpław nieprzerwanie jeszcze przez kolejne dwa dni i w końcu, dnia trzeciego, wycieńczony, dociera do brzegów wyspy Feaków. Ujrzawszy w oddali rzekę, przy której mógłby bezpiecznie wydostać się na ląd, kieruje do opiekującego się nią boga interesujące słowa modlitwy: "Ktokolwiek jesteś, panie, błagam, niech cię wzruszy // Dola moja! Posejdon topi mię zawzięty! // <b>Przecież i wobec bogów człek taki jest święty, // Co błaga o ratunek w ostatniej potrzebie </b>- // Ja się do rzeki twojej tulę i do ciebie."<br />
<br />
Dalsze losy Odyseusza bierze w swoje ręce Atena, konsekwentnie mu przychylna. Kiedy Odys odsypia trudy morskiej podróży schowany w zaroślach przy brzegu rzeki, Atena sprowadza w tę okolicę Nausykę, piękną córkę Alkinoja (władcy Feaków) w towarzystwie swoich służek. Obudzony śmiechem bawiących się nieopodal dziewcząt, Odys decyduje się wyjść im na spotkanie. Na jego widok młode kobiety rozpierzchają się przestraszone, jednak Nauska pozostaje nieporuszona. Odys kieruje do niej wówczas pamiętne słowa: "Błagam cię, czyś jest bóstwem, czy panną śmiertelną! // Jeśliś jedną z tych bogiń w niebiesiech udzielną, // Tedy zdasz mi się córą wielkiego Kroniona, // Z Artemidy kibicią i wzrostem jak ona; // A jeśliś jest śmiertelną mieszkanką padołu, // Błogosławiony ojciec z twą matką pospołu, // Błogosławieni bracia!"<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><img height="271" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/9e/Odysseus_And_Nausica%C3%A4_-_Project_Gutenberg_eText_13725.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" width="400" /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">[Charles Gleyre: "Odyseusz i Nausyka"]</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Nausyka nakazuje swym służącym umyć Odysa, przyodziać, nakarmić, a następnie pomaga mu dostać się do miasta i udziela wskazówek, kiedy i w jaki sposób powinien on stawić się przed obliczem jej ojca, aby zrobić dobre wrażenie i uzyskać pomoc. Ostatecznie do samego zamku Alkinoja prowadzi Odysa Atena we własnej osobie, czy też raczej nie do końca "we własnej", bo ukazuje mu się ona pod postacią małej dziewczynki (w której Odys Ateny się nie domyśla). Nie ukrywam, że w tym momencie lektury przyszła mi do głowy bardzo chrześcijańska refleksja. Otóż bogowie homeryccy wielokrotnie przybierają postać zwykłych ludzi i pod tą postacią ingerują w życie swych "podopiecznych". Tym samym człowiek nigdy nie może być pewien, czy ma do czynienia z innym człowiekiem, czy też z bóstwem. I chociaż zarówno rola bóstwa, jego moc, jak i intencje są zupełnie inne, to i tak nasuwa mi się w tym miejscu skojarzenie ze słowami: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili". Rzecz w tym, by umieć domniemać o bożej obecności w każdym człowieku, którego los nam zsyła...<br />
<br />
Alkinoj przyjmuje Odysa ze wszystkimi honorami. Obdarowuje go hojnie różnymi cennymi podarkami, oddaje mu też do dyspozycji łódź z załogą, by mógł bezpiecznie dotrzeć do domu. Wcześniej zaprasza go jeszcze na lokalne igrzyska, w trakcie których Odyseusz, chociaż wbrew sobie, ma okazję popisać się swoją siłą i zręcznością. Podczas wspólnego ucztowania, gości Alknoja śpiewem zabawia niewidomy bard, Demodok (w którym można doszukiwać się zakamuflowanej postaci Homera). Pośród jego pieśni znajdują się i takie, w których opiewa on męstwo i spryt mężów spod Troi, na co Odys reaguje wzruszeniem (z opisu wynika, że dość teatralnym, ale widocznym jedynie dla Alkinoja ;)).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><img alt="Slika:Francesco Hayez 028.jpg" height="285" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/63/Francesco_Hayez_028.jpg/800px-Francesco_Hayez_028.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" width="400" /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Demodok śpiewa o Troi, Odys łka, Alkinoj przygląda się zaintrygowany... <br />[Francesco Hayez: "Odyseusz na dworze Alkinoja"]</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Alkinoj domaga się w związku w tym wyjaśnień - kim właściwie jest jego zacny gość? jakie doświadczenia wiążą jego losy z wojną trojańską? I tą prośbą Alkinoja kończy się ósma pieśń "Odysei"...<br />
<br />
Na deser fragmenty uniwersalne - w tak odległym miejscu i czasie sformułowane, a zupełnie adekwatne tu i teraz:<br />
"Skarb to najcenniejszy w świecie, // Gdy małżonka z małżonką zgodna miłość splecie, // Duch jeden włada domem; wróg na to się krzywi, // Cieszą druhy! A oni nad wszystkich szczęśliwi!"<br />
<br />
" .. niech się tam rozlicza // Z wyrokami przeznaczeń, jakie tajemnicza // Nić mu snuje przez twarde prządki uprzędziona, // Kiedy na świat dziecięciem wyszedł z matki łona."<br />
<div>
<br /></div>
totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-67138967675060623422014-03-03T11:40:00.003-08:002014-03-08T13:21:43.498-08:00"Obywatel Kane"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhU7BCAH8jUdis94CngqInAeeVFu0zgpSJNbFl1P9-ZnJzpsG8CLQygSdr2sfqvg24h7yfYojjpJMPZC-RAbR5yT27BjU1dEGBXrsozWldsrKDsMC_HoRxbbydHRCAg9o8tixDiP4VoF8hl/s1600/obywatel+kane.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhU7BCAH8jUdis94CngqInAeeVFu0zgpSJNbFl1P9-ZnJzpsG8CLQygSdr2sfqvg24h7yfYojjpJMPZC-RAbR5yT27BjU1dEGBXrsozWldsrKDsMC_HoRxbbydHRCAg9o8tixDiP4VoF8hl/s320/obywatel+kane.jpg" height="320" width="230" /></a></div>
"Obywatel Kane" - film wszech czasów, którego wszystkie kopie próbowano zniszczyć przed pierwszą emisją! Kulisy powstania tego filmu są niewątpliwie nie mniej interesujące niż sam obraz. Dzieło życia (a zarazem debiut!) 26-letniego reżysera, Orsona Welles'a, powstało w 1941 w oparciu o życiorys żyjącego wówczas magnata prasowego, arcybogatego i wpływowego Williama Hearsta, który w odwecie nie tylko zabronił publikowania jakichkolwiek informacji o tej produkcji, ale również zemścił się na samym Wellesie oczerniając go w niewyrafinowany sposób w swoich licznych, opiniotwórczych dziennikach. Film wycofano z kin na krótko po jego premierze, i dopiero w latach 50-tych doczekał się on reewaluacji, głównie dzięki krytykom francuskim...<br />
<br />
"Obywatel Kane" to historia bogacza, dziedzica ogromnej fortuny, genialnego wizjonera, który na przekór zdrowemu rozsądkowi zainwestował w prasę i dzięki niej nie tylko pomnożył swój majątek, ale też zyskał potężną władzę. W młodości oddany ideom socjalizmu, pieniądze miał za nic i wierzył, że jego gazeta będzie źródłem rzetelnej informacji dla wszystkich ludzi - również tych prostych i ubogich, za którymi wszędzie publicznie się wstawiał. Z czasem jednak żądza sukcesu, sławy czy też powszechnego szacunku zabija w nim te młodzieńcze ideały. Z nieukrywaną satysfakcją i bez skrupułów stopniowo eliminuje z rynku konkurencję oraz wszelkich wrogów, gromadzi bogactwa, a w końcu - buduje ogromny pałac, w którym ostatecznie pozostaje całkiem sam, opuszczony, i sam umiera.<br />
<br />
To właśnie mroczna scena śmierci Kane'a otwiera ten niezwykły film - w scenie tej, tuż przed śmiercią, wypowiada on swoje ostatnie słowo: "Różyczka". Wokół tego słowa koncentruje się cała dramaturgia filmu. Po śmierci Kane'a pewien dziennikarz, Jerry Thompson, podejmuje próbę rozszyfrowania zagadki "Różyczki". W tym celu spotyka się z różnymi ludźmi, którzy w jakiś sposób byli z Kane'm związani i na podstawie ich relacji stopniowo rekonstruuje jego życie, próbując zrozumieć tajemnicę w życiu tym ukrytą (zdecydowanie wykraczającą poza tajemnicę jednego słowa).<br />
<br />
Film Welles'a był pod każdym względem nowatorski (warto dodać, że sam reżyser zapewniał, iż było to skutkiem jego ignorancji i braku doświadczenia). Nowatorskie były zdjęcia, montaż obrazu i dźwięku, ale przede wszystkim - narracja: wsteczna, niechronologiczna, z licznymi retrospekcjami ukazywanymi z różnych, nieobiektywnych perspektyw - to było całkowite novum.<br />
"Życia człowieka nie da się streścić w jednym słowie" - konstatuje Thompson w jednej z ostatnich scen filmu. Sposób, w jaki opowiedziane jest życie Kane'a, doskonale tę refleksję ilustruje. Każdy ma na jego temat swój pogląd, w relacji każdego wyostrzają się inne rysy jego charakteru, a sama zagadka - pozostaje nie do końca poznana. Bo i cóż z tego, że widz w ostatniej scenie odkrywa znaczenie słowa "Różyczka", skoro sam bohater, ze swoimi pragnieniami, tęsknotami, cierpieniem - nadal pozostaje tajemnicą. Każdy człowiek jest bowiem nieprzeniknioną tajemnicą...<br />
<br />
Jest to niewątpliwie również opowieść o pułapce bogactwa. Kane urodził się w ubogiej rodzinie (co zasadniczo różni go od Hearsta - bogatego od najmłodszych lat), jednak w młodym wieku odziedziczył fortunę i został oddany przez rodziców na wychowanie bankierom. Pieniądze w pierwszej kolejności odebrały mu więc dom rodzinny. Później z kolei, o czym już wspomniano, pozbawiły go młodzieńczych marzeń, uczyniły niewolnikiem zysku i blasku.<br />
"Różyczka" (tu SPOILER! ;)) to nazwa sanek, które symbolizują niewinne lata wczesnego dzieciństwa głównego bohatera. Kiedy do domu rodzinnego państwa Kane'ów przybył przedstawiciel banku, aby zabrać ze sobą chłopca, ten rzucił się na niego z tymi właśnie sankami w rękach, zrozpaczony perspektywą utraty tego, co było dlań najważniejsze.<br />
I co pozostawało najważniejsze, jak się okazuje, przez całe jego życie. Bo właśnie do wspomnienia domu rodzinnego powraca Kane tuż przed śmiercią...<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcT6nCEk7YaqJKFplzt8bXHRd39x4Nrn6JHvOyhg776oJX_x-lmk" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcT6nCEk7YaqJKFplzt8bXHRd39x4Nrn6JHvOyhg776oJX_x-lmk" /></a></div>
<br />
Na uwagę zasługuje, że Kane nie od razu był do swego majątku przywiązany. W młodym wieku otwarcie kpił z niego, chociaż oczywiście nieustannie zeń korzystał. Pozbawiony miłości od najmłodszych lat, nieustannie o nią zabiegał, a przyzwyczajony do możliwości zakupienia wszystkiego, czego pragnął, również miłość próbował kupić... Sam natomiast do prawdziwej miłości nie był zdolny, nie szanował bowiem ludzi, obsadzał ich jedynie w wymyślonych przez siebie rolach, a jeśli nie spełniali jego oczekiwań, po prostu ich odrzucał (czy w tym miejscu nie przypomina on przypadkiem raczej Welles'a niż Hearst'a..?). Pieniądze w każdym razie, z biegiem czasu, zawładnęły nim pomimo, iż na początku stanowczo się przed tym bronił...<br />
<br />
Z innej strony można też dopatrzeć się pesymistycznego, egzystencjalnego wymiaru w dziele Welles'a. Kane był człowiekiem wolnym, decydującym świadomie o swoim życiu i w życiu tym osiągnął wszystko to, o czym większość ludzi marzy - posiadał ogromną fortunę, władzę, żonę, syna, kochankę, realizował bez przeszkód swoje kolejne marzenia. A jednak - pozostawał samotny i nieszczęśliwy. Świat go zawiódł, sens życia gdzieś się zgubił...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://xn--zagbiewood-gnb50c.pl/pix/2013-09-18_14-00-46-25787_1000x.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://xn--zagbiewood-gnb50c.pl/pix/2013-09-18_14-00-46-25787_1000x.jpg" height="179" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="font-size: 13px; text-align: center;">jedna ze scen, w których "sklejono" pierwszy i drugi plan<br />
tak, aby obydwa były ostre </td></tr>
</tbody></table>
Wracając jeszcze na chwilę do strony technicznej, warto zwrócić uwagę na zastosowaną w większości ujęć głębię ostrości (co również stanowiło nowość). Jeśli zachowanie ostrości na wszystkich planach nie było możliwe, wówczas jedna scena była sklejana z kilku ujęć tak, aby wszystkie detale pozostały ostre. Za tym technicznym trickiem również wydaje się kryć przesłanie - wszystkie warstwy rzeczywistości zasługują na uwagę, wszystkie, zarówno te bliższe, jak i dalsze "plany" - są istotne. W miejscu tym forma doskonale służy treści filmu.<br />
<br />
"Obywatel Kane" to film niezwykły, zapadający w pamięć, pełen znaczeń. Jeden geniusz opowiada w nim o życiu drugiego geniusza (mieszając zresztą jego biografię z własną), co, swoją drogą, dla obydwu skończyło się nie najlepiej. W tych skomplikowanych okolicznościach powstało dzieło "wiekopomne" - zdecydowanie jedno z najlepszych, jakie dotychczas były tu omawiane. Polecamy!totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-72517559303569039782014-02-08T13:38:00.000-08:002014-02-18T12:53:37.851-08:00"Odyseja" Pieśni I-IV, czyli Telemachia<a href="https://www.blogger.com/null" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img class="mainImage" src="http://humanitas.pl/upload/photos/max/507f331f511c524229369031cedb42a0999269f1.jpg" style="height: 407px; width: 290px;" /></a>Bierzemy pod lupę "Odyseję"!<br />
<br />
Czytam egzemplarz, który dostałam kiedyś w prezencie - tłumaczenie Lucjana Siemieńskiego (tak, tak, słyszałam, że nie może się ono równać z tłumaczeniem Parandowskiego, ale trudno - takim właśnie dysponuję).<br />
Ten epos również chcę opisywać dość detalicznie, liczę bowiem, że notatki te pomogą mi później zmierzyć się z "Ulissesem" Joyce'a.<br />
<br />
Przy tej lekturze zasadniczej sięgam jeszcze po dwie "pomocnicze" - "Mitologię" Parandowskiego oraz, niedawno wydaną i wyśmienitą, "Moją pierwszą mitologię" Katarzyny Marciniak. Ta ostatnia zachwyciła mnie od pierwszych słów, gdy zajrzałam do niej w księgarni, i już nie mogłam się jej później oprzeć.<br />
<br />
"Odyseja" składa się z dwudziestu czterech pieśni, pogrupowanych w sześć części, po cztery pieśni w każdej. Cztery pierwsze pieśni poświęcone są w głównej mierze Telemachowi, synowi Odyseusza, który, natchniony przez bogów, wyrusza na poszukiwania zaginionego przed laty ojca.<br />
<br />
W pierwszej pieśni, która zaczyna się inwokacją kierowaną do Muzy, czytelnik szybko dowiaduje się o Odysie, że więziony on jest na skalistej wyspie przez piękną Kalypso i że umiera tam z tęsknoty za ojczystą Itaką i swoimi najbliższymi (co stanowi okrutną karę wymierzoną przeciw niemu przez Posejdona). Tymczasem w jego domu tłum zalotników trwoni jego mienie, urządza nieobyczajne przyjęcia pod jego dachem, czemu bezradni przyglądają się - jego żona, Penelopa oraz, zdruzgotany, Telemach.<br />
<br />
Mężny i bohaterski Odys jest bliski sercom bogów, którzy na swoim zgromadzeniu, korzystając z chwilowej nieobecności Posejdona (ludzcy w tym aż do bólu!), postanawiają uwolnić go i pozwolić na szczęśliwy powrót do domu. Najbardziej w jego sprawy zaangażowana jest Atena, która przybrawszy postać "Mentora", wkrótce składa wizytę Telemachowi, by "w synu ducha poostrzyć, rozbudzić w nim ogień męstwa". Zainspirowany rozmową z tajemniczym swym gościem, Telemach, po nieudanych próbach rozpędzenia natrętnych zalotników, wyrusza w tajemnicy w podróż, której celem jest dowiedzieć się o losach ojca.<br />
<br />
Jest w tym planie coś dziwnego - skoro bogowie są w mocy uwolnić Odysa i zapewnić mu powrót do domu, czemu więc jednocześnie prowokują Telemacha do tej dziwnej wyprawy? Telemach musi przecież zostawić w domu samotną i bezbronną Penelopę, a także cały dobytek, który bez jego pieczy z pewnością do szczętu rozgrabią chciwi zalotnicy. Ponadto podróż jego wiąże się z oczywistym ryzykiem - nie wiadomo przecież, czy uda mu się powrócić, albo czy np. nie minie się z Odyseuszem? Trudno więc nie mieć wrażenia, że wyprawa ta stanowi cel sam w sobie. Telemach nie może po prostu pozostać bezczynny wobec hańby, jaka spadła na jego rodzinę, musi działać. Jednocześnie wydaje się, że jest jeszcze za młody, aby samodzielnie poradzić sobie z nękającymi jego dom intruzami. Wyruszając w podróż na poszukiwania ojca, którego heroiczny mit towarzyszył mu przez całe życie, Telemach wydaje się zmierzać ku własnej dojrzałości, poszukiwać swojej dorosłej tożsamości...<br />
Przychodzi mi też do głowy nieco inna interpretacja - wyprawa Telemacha mogłaby ilustrować próbę poznania rodzica, kiedy osiąga się wiek dorosły. Dopiero bowiem w wieku dojrzałym człowiek ma szansę wyjść z roli dziecka i zobaczyć w swym rodzicu "zdemitologizowanego", podobnego sobie, człowieka. Okoliczność ta może być druzgocząca, ale może też otwierać drogę do zupełnie nowej, dojrzałej relacji. W tym celu trzeba jednak udać się w swojego rodzaju podróż - podróż Telemacha...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/04/Telemachus_and_Mentor1.JPG" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="File:Telemachus and Mentor1.JPG" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/04/Telemachus_and_Mentor1.JPG" height="320" width="266" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Telemach z Mentorem</td></tr>
</tbody></table>
W podróży towarzyszy Telemachowi Atena, pod postacią, jak wspomniano, Mentora. Telemach domyśla się bóstwa w swoim towarzyszu, niekiedy wydaje się wręcz identyfikować w nim Pallas, to znów innym razem powątpiewa, czy bogowie mają dla niego jakiekolwiek zainteresowanie. Tym samym wyraża się w jego postawie odwieczna wątpliwość człowieka - czy bóg/Bóg istnieje? Czy czuwa nade mną? Czy też jestem całkiem sam?<br />
<br />
W pieśni trzeciej Telemach z Mentorem docierają do Pylos, gdzie korzystają z gościny Nestora (króla Pylos, najstarszego wodza wojny trojańskiej, który wrócił szczęśliwie do domu). Nestor opowiada im dalsze losy przywódców spod Troi, swych kompanów. Pośród jego opowieści znajduje się m.in. wielokrotnie w "Odysei" przytaczana historia Ajgista, który pod nieobecność Agamemnona uwiódł jego żonę, Klytajmestrę, a po jego powrocie z Troi uśmiercił go podstępnie. Później z kolei Ajgist sam został w odwecie zamordowany przez Oresta, syna Agamemnona. <br />Opowieść ta ma, zdaje się, kontrastować z historią Odyseusza, Penelopy i Telemacha...<br />
O nieszczęsnym Odysie Nestor wie jednak niewiele, dlatego odsyła swojego gościa (w asyście własnego syna) do Sparty, gdzie mieszka lepiej poinformowany Menelaos (brat Agamemnona, mąż pięknej Heleny). <br />
Menelaj (w pieśni IV) przyjmuje Telemacha równie gościnnie jak Nestor (gościnność grecka zachwyca!, nakazuje ona między innymi najpierw zaprosić nieznajomego do domu, nakarmić go, napoić, a dopiero potem pytać go, kim jest i po co przyjechał). Rozpoznaje też mędrzec w swoim gościu Odysowego syna i ma dla niego pocieszające wiadomości, gdyż w czasie swojej długiej i burzliwej podróży do domu dowiedział się, że Odyseusz więziony jest przez Kalypso na samotnej wyspie - a więc żyje, w co od dawna powątpiewali Penelopa i jej syn.<br />
<br />
Tymczasem w Itace zalotnicy Penelopy odkrywają ze zdumieniem, że Telemach wyprawił się do Pylos i postanawiają zasadzić się na niego na morzu i zabić. O planie tym dowiaduje się Penelopa, co przyprawia ją oczywiście o rozpacz, wówczas więc Atena wysyła do niej widmo ślicznej kobiety, która zapewnia ją, że Telemach wyjdzie cało z tej opresji...<br />
<br />
Bardzo ciekawie czyta się "Odyseję". Poza opisanymi powyżej wydarzeniami, liczne zawarte w tekście opisy zwyczajów i tradycji Starożytnych Greków pozwalają czytelnikowi przenieść się do tej niezwykłej, egzotycznej rzeczywistości, gdzie z każdej czary wina odlewa się odrobinę dla bogów, po każdej ofierze hucznie się ucztuje i w dobrym tonie jest, by najpiękniejsza z córek gospodarza wykąpała jego co znamienitszych gości. Jest więc lektura Homera wspaniałą przygodą!totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-15529780737539373592014-01-26T14:25:00.000-08:002014-01-30T13:17:32.428-08:00"Gilgamesz" tablice VIII - XII<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-KEx2Gpip4ok/UuWJAlELmoI/AAAAAAAAH9M/qEI7HSCRVwg/s1600/Gilgamesh.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-KEx2Gpip4ok/UuWJAlELmoI/AAAAAAAAH9M/qEI7HSCRVwg/s1600/Gilgamesh.jpg" height="320" width="199" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gilgamesz</td></tr>
</tbody></table>
Dziś nowy sposób pisania - zasiadam do lektury i kolejne tablice opisuję na bieżąco: <br />
<br />
Tablica VIII<br />
<br />
Enkidu umiera, a Gilgamesz popada w rozpacz - płacze nad swym towarzyszem, miota się niespokojny, zdziera z siebie szaty, każe natychmiast wyrzeźbić piękny posąg wyobrażający postać przyjaciela, cały ze słota i szlachetnych kamieni, nie pozwala pochować jego ciała licząc, że może się jeszcze przebudzi. Dopiero po siedmiu dniach, kiedy w nozdrzach Enkidu lęgną się robaki, decyduje się złożyć jego ciało do grobu. <br />
Wówczas też staje zrozpaczony przed obliczem Szamasza, składa mu ofiary i wyznaje, że wobec śmierci przyjaciela poczuł trwogę przed własną śmiercią. Prosi też, aby jego pozostawiono wśród żywych. Szamasz zaś przypomina: "Dałem tobie, Gilgameszu, władzę królewską, ona ci sądzona, nie życie wieczne."<br />
Gilgamesz jednak nie może się ze swoim losem pogodzić. Prośbę swoją ponownie kieruje do Ellila, który tłumaczy: "Z dawna, Gilgameszu, taki los ludzki! (...) Ty chcesz, Gilgameszu, czego nie było od czasów, jak wiatr mój wody popędza."<br />
<br />
Cóż... trwoga i bezradność wobec śmierci towarzyszą człowiekowi od zawsze i przez wszystkie wieki pozostają niezmienione. W "Gilgameszu" są opisane w sposób tak przejmujący, że czytelnik "wchodzi" w doświadczenie głównego bohatera - zdumiewające uczucie...<br />
<br />
Tablica IX<br />
<br />
Gilgamesz nie może zaznać pokoju po śmierci swego przyjaciela. Lęk przed własną śmiercią nie pozwala mu żyć, jak dotychczas. Wybiera się więc na kolejną wyprawę. Tym razem chce spotkać się z Utnapiszti, czyli z tym, który "życia dostąpił" - znalazł się w gronie nieśmiertelnych. Z nim chce Gilgamesz omówić problem życia i śmierci. W tym celu udaje się on do wrót gór Maszu, pilnowanych przez ludzi skorpiony. Przekonuje ich, aby go przepuścili i wchodzi na ścieżkę, którą chadza sam Szamasz. Udaje mu się spotkać ze świetnym tym bogiem, staje z nim twarzą w twarz i z mocą dopytuje, jak dotrzeć do Utnapiszti. Szamasz po raz kolejny przypomina mu, że jego cel jest nieosiągalny, ale daje mu też wskazówki, gdzie szukać Utnapiszti i Gilgamesz rusza w dalszą drogę. Przebywszy góry Maszu dociera do zdumiewającego sadu kamiennego, gdzie drzewa owocują obficie drogocennymi kamieniami...<br />
<br />
W tym miejscu chcę jeszcze zwrócić uwagę na symboliczne znaczenie liczb, stosowanych w eposie. Najważniejszą, i kojarzącą się ze znaczeniem znanym z Pisma Świętego, jest liczba siedem. Pojawia się ona wielokrotnie i najpewniej ma wzmocnić, nadać pełnię pewnym wydarzeniom lub cechom bohaterów. W tablicy IX tymczasem po raz kolejny powtarza się symboliczna "dwunastka" - tyle wiorst liczy sobie pogrążona w ciemności droga przez góry Maszu, którą musi przemierzyć dzielny Gilgamesz. Najpewniej również symbolizuje ona pełnię, "zupełność". <br />
Ciekawe jest jednak, w jaki sposób liczby te "zawędrowały" do tylu innych kultur. Czy między "siódemkami" i "dwunastkami" szumerskimi a hebrajskimi, egipskimi, chrześcijańskimi - istnieje ciągłość? Czy faktycznie jest to dowód na to, że nasza kultura wywodzi się z tej szumerskiej? Czy może liczby te kryją w sobie jakąś większą tajemnicę...? (tak jak na przykład - liczby pierwsze...)<br />
<br />
Tablica X<br />
<br />
Po długiej i pełnej trudów podróży Gilgamesz dociera do Utnapiszti. Wcześniej jednak spotyka szafarkę Siduri, która tłumaczy mu: "Kiedy bogowie stwarzali człowieka, śmierć przeznaczyli człowiekowi, życie zachowali we własnym ręku. Ty, Gilgameszu, napełniaj żołądek, dniem i nocą obyś wciąż był wesół, codziennie sprawiaj sobie święto, dnie i noce spędzaj na grach i pląsach! Niech jasne będą twoje szaty, włosy czyste, obmywaj się wodą, patrz, jak dziecię twej ręki się trzyma, kobiecą sprawę czyń z chętną niewiastą: tylko takie są sprawy człowieka!"<br />
<br />
No proszę, jak to się niewiele świat ludzi zmienia...<br />
<br />
A Utnapiszti dodaje od siebie: "Człowieka sroga śmierć nie szczędzi. Czy na zawsze domy wznosimy? Czy na zawsze pieczęć odciskamy? Czy na zawsze bracia dzielą dziedzictwo? Czy na zawsze nienawiści w ludziach i czy rzeka na zawsze przybiera? (...) Śpiący i zmarły są jeden jak drugi: zaliż śmierci obrazu nie kreślą? Czy człek sam rządzi? Gdy śmierć go pozdrowi, Anunnaki się gromadzą, wielcy bogowie, i Mammetu, władczyni narodzin, co stworzyła losy, z nimi pospołu jego los przesądza. Oni przeznaczyli i śmierć, i życie, ale wiedzieć dnia śmierci nie dali."<br />
<br />
Śpiący i zmarły są jeden jak drugi...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-IIVDwSkurRw/UuWIuAFHzrI/AAAAAAAAH9E/NzZAwnuQaPE/s1600/gilgamesh.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-IIVDwSkurRw/UuWIuAFHzrI/AAAAAAAAH9E/NzZAwnuQaPE/s1600/gilgamesh.jpg" height="320" width="279" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tablica XI</td></tr>
</tbody></table>
Tablica XI<br />
<br />
Podobno "w oryginale" jest jedenaście tablic (dwunastą skomponował Stiller z pieśni szumerskich). Ta jednak kończy się zupełnie nieoczekiwanie, bez puenty.<br />
<br />
W tablicy XI Utnapiszti opowiada Gilgameszowi swoją historię, a jest to historia... potopu! <br />
O potopie decydują bogowie, pod wodzą Ellila, poirytowanego ludzkim zgiełkiem na ziemi. Początkowo próbują oni zniszczyć ludzi klęską suszy i głodu, ale kiedy to się nie udaje, decydują się sprowadzić na nich potop. Wówczas bóg Ea w tajemnicy wybiera "ponad wszystkich przytomnego" pośród ludzi (jest nim właśnie Utnapiszti) i każe mu wybudować ogromną łódź, na której pokład (a dokładniej - SIEDEM pokładów) wprowadzić ma on swoją małżonkę, krewnych, przyjaciół różnej profesji i wszystkie rośliny oraz zwierzęta. Kiedy nastaje powódź, bogowie (z wyjątkiem Ellila) są zdruzgotani, zalęknieni i żałują swojej decyzji. Ludzkość ginie, jednak Utnapiszti z całą załogą swojego statku uchodzi cało. W poszukiwaniu lądu Utnapiszti wypuszcza z arki różne ptaki - najpierw gołębia (który wraca z niczym), potem jaskółkę (która również wraca, ale ma już ubrudzone gliną nóżki), a w końcu kruka - który wskazuje ludziom drogę na ląd. Wówczas Ellil, po opanowaniu swego zagniewania tym, że ludzie przeżyli zesłany przez niego kataklizm, wprowadza Utnapiszti z małżonką do krainy bogów.<br />
Utnapiszti od razu mówi, iż nie wie, w jaki sposób Gilgamesz miałby osiągnąć nieśmiertelność. Sugeruje mu jednak, aby spróbował "chociaż" nie spać przez sześć dni i siedem nocy. Gilgamesz podejmuje tę próbę i już pierwszego dnia zasypia na sześć dni i siedem nocy (sen i czuwanie znowu nieuchronnie kojarzą się tu z symboliką biblijną). Zrezygnowany Gilgamesz wybiera się w drogę powrotną, ale Utnapiszti na pożegnanie zdradza mu jeszcze sekret rośliny, która przywraca młodość i którą można wyłowić na dnie morza. Gilgameszowi udaje się ją zerwać, kosztuje jej i chce ją zanieść swoim ludziom w Uruku, jednak po drodze wykrada mu ją wąż i ucieka z nią pod ziemię. <br />
<br />
Tablica XII<br />
<br />
A jednak - historia Gilgamesza kończy się w taki właśnie, jakby niespuentowany, sposób. Wraca on do Uruku z pustymi rękami. Po drodze śni jeszcze dwa sny - w pierwszym widzi siebie na łożu śmierci, w drugim spotyka się z duchem Enkidu, który opowiada mu o krainie zmarłych. Z opowieści tej wynika zasadniczo, że w śmierci los każdego człowieka jest taki sam - ci, którzy umierają w chwale oraz ci, którzy giną w hańbie - jednakowo potem znikają pod ziemią i "nie widzą już więcej światłości". W słowach Enkidu nie ma dla Gilgamesza żadnej nadziei.<br />
<br />
Tym samym rzeczywiście okazuje się, że epos o Gilgameszu, chociaż porusza wiele ważnych zagadnień, w swojej istocie opowiada o doświadczeniu śmiertelności, o związanych z nią: lęku, bezradności, niepokoju, o bólu towarzyszącym utracie osoby bliskiej oraz o tym, że śmierć wszystkich ludzi jednoczy - bogatych i biednych, mądrych i głupich, tych, którzy żyli przed czterema tysiącami lat i tych, którzy dziś dumają nad lekturą "Gilgamesza"...<br />
<br />
Jestem pod wielkim wrażeniem tego pięknego, poetyckiego dzieła, a także - jego polskiego tłumaczenia, za sprawą którego historia Gilgamesza staje się "wiarygodna" i względnie przystępna, a przede wszystkim - bardzo miła w czytaniu. Mocna pozycja w kanonie!totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-31046216209290883082014-01-25T02:14:00.000-08:002014-01-26T14:36:25.494-08:00"Gilgamesz" Tablice III - VIIW kolejnych trzech tablicach opisana jest wyprawa Gilgamesza i Enkindu do lasu cedrowego, zamieszkanego przez potwora Chumbabę.<br />
<br />
W tablicy III przyjaciele, jeszcze przed wyruszeniem w drogę, otrzymują liczne porady i instrukcje od starszych mężów Uruku, a także spotykają się z Ninsun, która modli się za nich do Szamasza. Modlitwa jej jest bardzo szczególna. Ninsun bowiem zwraca się do Szamasza ze słowami: "dopóki nie dotrze do puszcz cedrowych, póki nie ubił okrutnego Chumbaby (...), dopóty niech ci nie ulegnie Aja, twa oblubienica! Niech ci odmawia i tak przypomina, iżbyś go powierzał strażnikom w czas wieczorny"... Tacy są właśnie bogowie w "Gilgameszu" - ludziom podobni - mają swoje słabości, są przekupni, bywają złośliwi, kłócą się, daleko im do doskonałości.<br />
<br />
W tablicy IV dwaj śmiałkowie wędrują ku puszczy cedrowej. Bardzo ciekawe, że co chwila któregoś z nich ogarnia wielki lęk i ma ochotę się wycofać, ale wówczas zawsze ten drugi podtrzymuje przyjaciela na duchu, dodaje mu odwagi i kontynuują swoją wędrówkę.<br />
<br />
W tablicy V docierają do celu. Początkowo długo błądzą w lasach cedrowych, i nadal poddają się falom przemożnego strachu. W końcu jednak odnajdują piękne drzewo, które postanawiają ściąć ("pretekstem" dla ich wyprawy jest potrzeba pozyskania cedrowego drewna) i tym samym natychmiast ściągają na siebie potwora Chumbabę. Rozpoczyna się, pięknie opisana, walka na śmierć i życie. Chumbaba ciska w swych przeciwników siedmioma błyskami (?), jednak udaje im się przed nimi uchylić i w końcu, po długiej walce, zdobywają oni przewagę nad strasznym potworem. Wówczas dzieje się rzecz dziwna - Chumbaba prosi Gilgamesza o litość. Ten waha się, jest gotów darować Chumbabie życie, ale w tym momencie Enkidu namawia przyjaciela, aby nie odstępował od swego pierwotnego zamiaru (dlaczego? dla chwały?). Gilgamesz zabija potwora. Przy tej okazji błyski Chumbaby rozpierzchają się wokół w zamęcie (czy nie mogą to być jakieś złe, nieujarzmione moce?...). Potem zaś dzieje się rzecz jeszcze dziwniejsza - otóż dwaj bohaterowie przynoszą głowę Chumbaby w ofierze bogu Ellilowi, który, widząc to, krzyczy: "Coście uczynili?" i rzuca na nich przekleństwo.<br />
Bogowie są nieobliczalni! (albo, jakby powiedział K. Puchatek: "z bogami nigdy nic nie wiadomo"...). Co tak zbulwersowało Ellila? Czy Chumbaba był wpisany w jakiś jego boski plan, który tych dwóch śmiałków naruszyło? Czy może chodziło o rozproszone błyski Chumbaby, które musiał Ellil połączyć teraz z różnymi "żywiołami" (burzą, gromem, lwem, barbarzyństwem etc.)...?<br />
<br />
W tablicy VI natomiast pojawia się zupełnie nowy wątek (chociaż tylokrotnie będzie się on potem powtarzał w literaturze wszelakiej...). Piękna Isztar próbuje uwieść Gilgamesza, ten jednak odrzuca jej wdzięki, powołując się na historie jej licznych kochanków, których doprowadziła do zguby. Rozwścieczona Isztar udaje się do boga Anu ze skargą. Prosi też ona (a jest to prośba w formie żądania z pogróżkami), aby Anu niezwłocznie stworzył bykołaka, który zabije krnąbrnego Gilgamesza. Anu poddaje się woli Isztar, zsyła na Gilgamesza bykołaka, jednak i tym razem dwojgu przyjaciołom udaje się zabić kolejnego potwora.<br />
<br />
I wówczas następuje zdarzenie przełomowe - w tablicy VII bogowie (Anu, Ellil, Szamasz) decydują, że jeden z tych, którzy ubili Chumbabę i bykołaka, musi zginąć i że będzie nim Enkidu. Enkidu dowiaduje się o tym jako pierwszy, gdyż jest świadkiem wspomnianej narady - we śnie.<br />
Niezbadane są więc wyroki bogów - Szamasz wstawia się za Enkidu, przyznaje nawet, że to z jego rozkazu Chumbaba został zgładzony, ale na nic to się nie zdaje - Anu i Ellil są nieugięci.<br />
Enkidu wpada w rozpacz, w jego postawie wyraża się cała bezradność człowieka wobec śmierci - przeklina on wrota cedrowe, dla których popadł w nieszczęście, przeklina myśliwego, który jako pierwszy zobaczył go w lesie i zaniósł nowinę o nim Gilgameszowi, przeklina niewiastę, która wprowadziła go do świata ludzi. Gilgamesz również rozpacza nad przyjacielem, modli się do Szamasza o odstąpienie od podjętej decyzji. Jednak Szamasz odpowiada mu (znamiennie!): "Losów rzuconych nie wrócić, nie zmienić! Czas ludzki mija, nic nie trwa w świecie."<br />
Enkidu śni kolejny sen - o swoim zejściu w krainę zmarłych. Dzieli się tym snem ze swoim przyjacielem, Gilgameszem, ale chociaż ten czuwa przy jego łożu śmierci, i tak Enkidu pozostaje w swoim lęku, w swojej boleści - samotny. A opowiada nam o tym człowiek sprzed 4000 lat...<br />
<br />
<img alt="Gilgamesh mourns Enkidu" src="http://www.libertarianbookclub.com/wp-content/uploads/2012/02/Gigamesh_mourns_Enkidu.jpg" height="265" width="400" />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-49655007267142543092014-01-20T14:14:00.003-08:002014-01-20T14:15:59.334-08:00"Gilgamesz" Tablica I i II<br />
<div style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;">
<img src="http://www.fabryka.pl/uploads/tx_evoproducts/gi/lg/gilgamesz_robert-stiller-tlum-99901976647_978-83-61516-71-2_600.jpg" height="400" width="280" /></div>
Wspaniale się czyta "Gilgamesza"! Muszę tu oddać sprawiedliwość Stillerowi - jego tłumaczenie jest piękne, język - melodyjny, poetycki, kunsztownie staropolski. Dzięki tym wszystkim przymiotom, przy czytaniu odnosi się przejmujące wrażenie, jakby własnymi rękami dotykało się glinianej tabliczki sprzed 4000 lat. A przecież to coś znacznie więcej - zamiast bowiem obcować z kawałkiem gliny, dotyka się tutaj o wiele cenniejszych - myśli i poglądów, jakie były udziałem człowieka w tych niewyobrażalnie odległych czasach.<br />
<br />
Dla porządku streszczam kolejne tablice:<br />
<br />
Tablica I<br />
<br />
Poznajemy tu Gilgamesza, władcę warownego Uruku, "w dwóch trzecich bogiem będącego, w jednej trzeciej człowiekiem". Gilgamesz jest przedstawiony jako władca wspaniały, potężny, silny, ale zarazem tyran, który "rodzicom (...) synów dobiera, (...) dziewice od ich matek bierze".<br />
Mężowie Uruku skarżą się na Gilgamesza do bogów, którzy, wysłuchawszy ich skarg, zwracają się z prośbą do bogini Aruru, aby stworzyła istotę podobną Gilgameszowi, zdolną go poskromić.<br />
<br />
Aruru stwarza Enkidu - człowieka stepowego. Enkidu jest potężny i dziki zarazem - wychował się i żyje pośród zwierząt, a ludzi nie zna. W końcu wieść o nim dociera do Gilgamesza, który każe wysłać do Enkidu niewiastę, nierządnicę ze świątyni Isztar. Tak też się dzieje i - to ciekawe! - wskutek spotkania z kobietą Enkidu się "uczłowiecza". Co prawda traci przy tej okazji część swojej potężnej mocy, ale w zamian uczy się żyć wśród ludzi, poznaje ich język i kulturę oraz oczywiście - raduje się w swojej miłości.<br />
<br />
Zwraca uwagę niezwykle ważna rola kobiet w tej części eposu. Jedna - stwarza Enkidu, inna - wprowadza go do świata ludzi. Bez nich, mimo całej swojej mocy, nic by nie zdziałał.<br />
<br />
A tymczasem Gilgamesz śni sny o wojowniku z gwiazd, o wielkim toporze - jego matka zaś, "Ninsun mądra" (kolejna kobieta!), prorokuje mu z tych snów nadejście godnego towarzysza, wiernego przyjaciela...<br />
<br />
Tablica II<br />
<br />
W tej części eposu dochodzi do spotkania Enkidu z Gilgameszem. Początkowo spotkanie to ma charakter starcia, swego rodzaju próby sił. Kiedy zaś obydwaj przekonują się, że są siebie godni, wówczas Enkidu gwałtownie upomina Gilgamesza nawiązując do jego nadużyć wobec swych poddanych. W argumentacji Enkidu intrygujące jest, że mówi on: "Szamasz dał ci władzę królewską, ona ci jest sądzona, nie życie wieczne." Oczywiście można się domyślać, że Gilgamesz ma po prostu godnie sprawować swój zaszczytny<br />
urząd i nie jest, jak bogowie (?), nieśmiertelny - a więc bezkarny. Jest to jednak retoryka radykalnie przeciwstawna chrześcijańskiej, w której to właśnie argument o perspektywie życia wiecznego ma człowieka skłaniać do życia cnotliwego... (to oczywiście - na marginesie).<br />
Co na te słowa uczynił potężny władca Uruku? "Wysłuchał Gilgamesz słów Enkidu i ucałowali się, i przyjaźń zawarli." A matce swojej relacjonuje Gilgamesz: "Zdjęte mi są z pleców ciężkie występki. W drzwiach był stanął, siłą mnie pouczył, z goryczą wytykał moje szaleństwo." Zdumiewająca pokora, jak na władcę-tyrana...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><img src="http://25.media.tumblr.com/tumblr_macdfs3HK31rqbu2uo1_400.jpg" height="191" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" width="200" /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Chumbaba...</td></tr>
</tbody></table>
W dalszej części Tablicy II Gilgamesz opowiada długą historię swojego bębna i pałki, które otrzymał w darze od samej Isztar. Pozostaje nie całkiem jasne, jakiego rodzaju zło ten bęben czynił ludziom - mężczyźni zrywali się na jego dźwięk, kobietom odbierał mężów i synów. Czy bęben ten porywał mężczyzn do walki..? Bardzo możliwe. W końcu jednak Gilgamesz swój bęben stracił. "Przez płacz młodych dziewcząt kraj zmarłych się rozwarł. I wpadł mój bęben i pałka też wpadła". Enkidu obiecuje już Gilgameszowi odzyskać jego skarby, ale wówczas temu przychodzi do głowy inny, wspanialszy cel - zabić potwornego Chumbabę, zamieszkującego lasy cedrowe.<br />
Wszyscy odradzają Gilgameszowi tę szaloną wyprawę, on jednak pozostaje niezłomny. Przekonuje nawet do swoich planów sceptycznie nastawionego Szamasza.<br />
<br />
Dwóch przyjaciół szykuje się więc do drogi...<br />
<br />
<br />
A oto kilka co smakowitszych cytatów:<br />
<br />
"Jedz chleb (...), tak to jest w życiu! Pij napitek chmielony, taki jest świat!"<br />
I zaraz potem: "Spożył więc chleb (...) do syta, chmielu wychylił siedem dzbanów. Zagrała w nim wątroba raźno, swobodnie, serce się w nim weseli".<br />
<br />
A z poważniejszych myśli:<br />
"Młodyś ty, Gilgameszu, sercem się rządzisz, sam nie wiesz, na co się porywasz."<br />
<br />
I najbardziej poruszające sceny, kiedy Gilgamesz dyskutuje swoje szalone plany z bogiem Szamaszem:<br />
"Wyjrzałem w dół z murów i widzę trupy spływające po rzece. Ja też tak spłynę. Mnie też tak usłużą, bo i najwyżej wybujały z mężów nieba nie sięgnie". I dalej (to szczególnie mi się spodobało): "Jeślibym zaś nie miał tego dokazać, po cóż byś mnie tedy dotknął, Szamaszu, żądzą niespokojną takiego czynu?"<br />
I na koniec: "Przez wątrobę koźlęcą pytał Szamasza i odpowiedź była, jakby nie była. I usiadł Gilgamesz, i płakać zaczął."<br />
<br />
Zdumiewające! A więc o takich rzeczach pisze się już od 4000 (mniej więcej) lat...totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-1649274535527974212014-01-18T14:04:00.001-08:002014-01-18T14:10:49.173-08:00"Gilgamesz" - tytułem wstępu...Po przeczytaniu "Refleksji i dywagacji" załączonych przez tłumacza, Roberta Stillera, do najnowszego wydania "Gilgamesza" aż strach cokolwiek o tym dziele napisać.<br />
Stiller bezlitośnie rozprawia się w tym tekście ze wszystkimi, którzy, jego zdaniem, będąc na ważnych stanowiskach i odpowiadając za polską kulturę, niszczą ją bezmyślnie. Wymienia przy tym z imienia i nazwiska oraz nazywa półinteligentami czy wręcz idiotami cały poczet profesorów, nauczycieli, redaktorów i dziennikarzy. Oczywiście nie sposób nie odczuć (i nie respektować), że autor jest człowiekiem niesłychanie rzetelnym, precyzyjnym, oddanym swojej pracy etc. oraz że opisane przez niego zjawiska w polskiej rzeczywistości istnieją i stanowią problem, ale jednocześnie tekst tak zjadliwy, emocjonalny, niewolny od wulgaryzmów, w załączeniu do jednego z najważniejszych dzieł literatury światowej - zdumiewa i gorszy...<br />
Dla jasności więc - nie jestem dziennikarzem, filologiem ani znawcą literatury. Nie posiadam kompetencji krytyka literackiego. Jestem tylko zwykłym - czytelnikiem. Czytam, myślę i... robię te notatki - głównie dla swojej (dosyć kruchej) pamięci oraz dla garstki anonimowych "czytelników".<br />
W końcu dla takich jak ja, zdaje się, pan Stiller stworzył to autorskie, przyswajalne dla nie-fachowca, tłumaczenie. Zatem - zabieram się do czytania i, mimo wszystko, będę również pisać. Niewykluczone też, że posty będę zamieszczać częściej niż zwykle, żeby się nie pogubić w zawiłościach szumerskiego eposu...totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-60937803440802634372014-01-14T14:40:00.000-08:002014-01-18T10:49:01.979-08:00"Jutro przypłynie królowa"<br />
<div style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;">
<img src="http://merlin.pl/Jutro-przyplynie-krolowa_Maciej-Wasielewski,images_big,19,978-83-7536-503-0.jpg" /></div>
Mała zmiana zasad - pozwalam sobie opuścić kanon na chwilę i rozejrzeć się dookoła - o czym pisze się teraz? Zupełnie przypadkiem trafiłam na listę najlepszych książek 2013 roku, ogłoszoną w ramach programu "Z najwyższej półki" w radiowej "trójce". Kolejnych pozycji z listy szukałam w lokalnej bibliotece i dokonałam zaskakującego odkrycia, że nie tylko książki te są wypożyczone, ale też aby je wypożyczyć, trzeba się wpisać na długą listę oczekujących! To miłe :) Jedną udało mi się jednak dostać od ręki...<br />
<br />
"Jutro przypłynie królowa" to wstrząsający reportaż napisany przez polskiego dziennikarza, Macieja Wasielewskiego. Opowiada on o Pitcairn - maleńkiej, samotnej wysepce, położonej na środku Pacyfiku, zaludnionej przed ponad 200 laty przez grupę ośmiu brytyjskich buntowników (z Bounty) oraz kilkanaścioro tahitańskich niewolników. Przodkowie ci dali początek małej, izolowanej społeczności, idealnej komuny, gdzie wszyscy są powiązani nie tylko więzami krwi, ale też zobowiązań, i każdy o każdym wszystko wie.<br />
<br />
Mogłoby się więc wydawać, że jest to typowa proza podróżnicza, za przedmiot mająca - ot! - ciekawostkę etnologiczną. Niestety jednak lektura ta niesie w sobie dużo większy ciężar. Wraz z dziennikarzem, który dostał się na wyspę podstępem, podając się za kogoś innego, czytelnik odkrywa mroczne tajemnice jej mieszkańców. Wasielewski pisze w taki sposób, że od samego początku lektura budzi niepokój, zło czai się gdzieś między słowami, ale nie wszystko od razu jest jasne - zagadkę wyspy autor wyjaśnia stopniowo, tak jak sam stopniowo ją odkrywał.<br />
<br />
Największym atutem tego reportażu jest jego uniwersalny charakter. Jest to kolejna, boleśnie autentyczna historia o tym, jak w pewnych szczególnych, "sprzyjających" warunkach, w ludziach budzą się demony. Człowiek uwolniony od brzemienia norm i praw, stanowiący prawo sam dla siebie - szybko zatraca swoje człowieczeństwo. W dodatku dzieje się to w czasach "zupełnie" nowożytnych! Trwoga...<br />
<br />
"Jutro przypłynie królowa" kojarzy się naturalnie z powieściami takimi jak <a href="http://totikifkoka.blogspot.com/search/label/%22J%C4%85dro%20Ciemno%C5%9Bci%22">"Jądro ciemności"</a> czy "Władca much". Sam autor opowiada w wywiadzie dla GW, że kiedy trafił na Pitcairn, czuł się tak, jakby znalazł się w "Dogville" Triera (!). Można więc powiedzieć, że nie jedno już dzieło na ten temat powstało.<br />
Nie zmienia to jednak faktu, że reportaż ten ma szczególną moc (przede wszystkim, wydaje mi się, za sprawą swojej autentyczności) i pozostawia po sobie niepokój.<br />
<br />
Gdzie się podziali święci na Pitcairn? Gdzie altruiści? Dlaczego jedyna panująca tam religia - Adwentystów Dnia Siódmego - umarła? Dotkliwe pytania...<br />
<br />
Swoją drogą jednak trudno nie odczuwać pewnego rodzaju dumy, że w Polsce powstają takie książki...totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-80986522200195235622013-12-31T14:49:00.000-08:002013-12-31T14:49:29.094-08:00"Jezuita. Papież Franciszek"Jorge Bergoglio w cytatach, na Nowy Rok:<br />
<br />
"przeżywanie (...) transcendencji jest dziś niezmiernie trudne z powodu zawrotnego tempa życia i zmian oraz braku perspektywicznego spojrzenia, (...) jednak w doświadczeniu religijnym ważne są momenty zatrzymania się, miejsca, w których "woda stoi""<br />
<br />
"Ileż to razy w życiu wypada zwolnić tempo, zrezygnować z załatwienia wszystkiego od razu! Być cierpliwym oznacza (...) wyrzec się ambicji rozwiązania wszelkich spraw"<br />
<br />
"w miłosierdziu Boga znajdzie się miejsce dla wszystkich"<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><img height="265" src="http://ccmhats.files.wordpress.com/2012/03/northern_light_01.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" width="400" /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A zamiast fajerwerków - "miejsce, w którym woda stoi" <br />- oby było go jak najwięcej w nadchodzącym roku...</td></tr>
</tbody></table>
totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-13970045088130442782013-12-27T12:47:00.001-08:002013-12-30T12:40:49.181-08:00"Szklana pułapka"<br />
<div style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;">
<img height="320" src="http://images.nihilisticart.com/Die-Hard-movie-poster-1020275560.jpg" width="216" /></div>
<br />
<div style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;">
</div>
Mam do tego filmu zupełnie nieobiektywny stosunek. Zarówno w przeszłości, jak i obecnie, odgrywa on pewną szczególną rolę w moim życiu rodzinnym, więc nic na to nie poradzę - oglądam go za każdym razem z pełną wyrozumiałości sympatią.<br />
<div>
<br />
Jego akcja (co mnie odrobinę, przyznam, zaskoczyło) ma miejsce w Wigilię Bożego Narodzenia, obejrzeliśmy go zatem w bardzo adekwatnym momencie (bo na dwa dni przed Wigilią). Fabułę tego filmu można streścić w jednym zdaniu mniej więcej - nowojorski policjant, John McClane (w tej roli - czy ktoś może mieć wątpliwości?? - bezkonkurencyjny Bruce Willis), przylatuje na Boże Narodzenie do swojej rodziny w Kalifornii i prosto z lotniska jedzie do wielkiego "szklanego" biurowca bogatej japońskiej firmy, w której pracuje jego żona. A tam, rzecz jasna - atak terrorystyczny! Co dzieje się dalej - łatwo się domyślić (terroryści nie mają szans!).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Film powstał w 1988 roku i dla "współczesnego" widza wstrząsająca może być obserwacja, jak radykalnie zmienił się świat od tego czasu. Terroryści zamykają w budynku drzwi, odcinają linie telefoniczne i tym sposobem mają pełną kontrolę nad zakładnikami. Nikt nie sięgnie po telefon komórkowy, nie istnieje możliwość połączenia z Internetem, a duża część dramaturgii opiera się na tym, że terror rozgrywający się wewnątrz "szklanej pułapki" nie jest widoczny na zewnątrz, a błąkający się po różnych piętrach oszklonego budynku Willis szuka sposobu, jak poinformować o ataku policję. Stąd "Szklana pułapka" - polski tytuł filmu - jest dla mnie o wiele bardziej trafny niż oryginalne "Die hard". Z drugiej strony w kolejnych odcinkach filmu tytuł "Szklana pułapka" staje się coraz mniej adekwatny, a w moim ulubionym, czwartym, do rozmiarów pułapki urasta cały świat, sterroryzowany tym razem właśnie za pomocą Internetu. Muszę przyznać, że uchwycone w ten sposób tempo zmian, jakim ulega świat, robi na mnie wrażenie...</div>
<div>
<br />
Zwraca uwagę niekorzystny wizerunek policji (czy może - "kalifornijskiej policji") odmalowany w filmie - opieszała, nieskuteczna, pozostaje całkowicie bezradna wobec terrorystów. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja po wkroczeniu do akcji FBI - płonie wóz pancerny, w kolejnych eksplozjach i strzelaninach giną policjanci, a przestępcy nadal mają się świetnie i "wszystko idzie zgodnie z planem".<br />
Szczęśliwie na miejscu jest jednak Bruce Willis, który boso i w podkoszulku biega po szkle, zabija kolejnych terrorystów, wysadza połowę budynku w powietrze i ostatecznie - samodzielnie ratuje wszystkich zakładników. Czyli - super bohater jak się patrzy.</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;">
</div>
<br />
<div>
Pozostaje pytanie, czym ten film zasłużył sobie na pozycję na liście "stu najlepszych". Nie jest przecież szczególnie nowatorski, nie wyróżnia się ani psychologiczną głębią, ani efektami specjalnymi.<br />
Co go jednak czyni tak przyjemnym w oglądaniu, to na pewno postać głównego bohatera - sympatycznego, poczciwego policjanta, który jest oczywiście niebywale sprytny, błyskotliwy i odważny, ale zarazem boi się lotów samolotem, nie radzi sobie w trudnej relacji z żoną i zdarza mu się popełniać błędy. Bruce Willis wykreował bohatera, którego lubi się i któremu się kibicuje od pierwszej sceny do samego końca i to jest niewątpliwie największy atut tego filmu. Czysta przyjemność :)<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.originalprop.com/blog/wp-content/uploads/2009/04/john-mcclane-zippo-lighter-die-hard-blu-ray-cap.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="225" src="http://www.originalprop.com/blog/wp-content/uploads/2009/04/john-mcclane-zippo-lighter-die-hard-blu-ray-cap.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">John McClaine - super super-hero ;)</td></tr>
</tbody></table>
</div>
totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-39103970508136289632013-12-17T14:46:00.001-08:002013-12-17T14:46:58.146-08:00"Dzieci północy" część IIISkończyłam czytać "Dzieci północy". Ze wszystkich dotychczas czytanych przeze mnie "lektur" ta niewątpliwie stanowiła największe wyzwanie. W dużej mierze przyczyniają się do tego zarówno moje zapracowanie, jak i egzotyczny charakter tej powieści, która, zakorzeniona w zupełnie mi nieznanej, obcej kulturze, nie jest bynajmniej prostym reportażem, lecz jedną wielką, często niezrozumiałą, metaforą.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
W III części powieści Rushide wznosi się chwilami na wyżyny absurdu. W kolejnych rozdziałach tworzy coraz bardziej oderwane od rzeczywistości, często odstręczające (w czym faktycznie, jak gdzieś czytałam, przypomina Grassa), metaforyczne wizje.<br />
</div>
<div>
Salim, oczyszczony nie tylko z więzów rodzinnych, swoich ograniczeń i ambicji, ale też doszczętnie pozbawiony pamięci, zostaje przez swoją siostrę (Dżamilę) "zdradzony" i oddany do wojska pakistańskiego. W wojsku pełni on funkcję buddy-tropiciela - medytującego, nieobecnego i nierozumianego przez otoczenie, a zarazem niezwykle przydatnego z uwagi na swój nadprzyrodzony zmysł węchu. Jako tropiciel, wraz z trojgiem młodziutkich żołnierzy, zostaje on wysłany do Indii z misją tropienia i wydawania wojsku indyjskich przywódców. Salim, ku swojemu późniejszemu rozgoryczeniu, bezmyślnie wykonuje rozkazy, podczas gdy jego młodzi towarzysze odkrywają trwogę wojennej rzeczywistości. To jednak również Salim w pewnym momencie dezerteruje i prowadzi swoich chłopców w głąb dżungli, by tam, z dala od wszelkiej cywilizacji, w strugach niekończącego się deszczu - przeczekać wojnę? ocalić ich niewinność? zachować życie? - nie umiem powiedzieć. Jednak wizji czworga wycieńczonych żołnierzy leżących na brzegu wzburzonej rzeki, pośród dzikiej dżungli, mokrych w rzęsistym deszczu i pokrytych mrowiem przezroczystych pijawek wypełniających się różowo ich krwią i pękających z przesytu - nie zapomnę...<br />
Indie wygrywają wojnę, a Salim staje się zbiegiem, "obcym" pozbawionym tożsamości w swoim własnym kraju. W tej trudnej sytuacji odnajduje go Parwati-czarodziejka, żyjąca w getcie kuglarzy, będąca jednym z z dzieci północy. Parwati natychmiast rozpoznaje Salima i zakochuje się w nim. Przygarnia go, opiekuje się nim, on jednak, ilekroć ją całuje, widzi w niej zniekształconą i szpetną - Dżamilę, swoją nieszczęsną siostrę. Z tego powodu nie może się z nią związać, co ją pogrąża w smutku i goryczy. Parwati przywołuje do siebie Śiwę, tajemnicze alter-ego głównego bohatera - tego, za którego Salim został podmieniony po urodzeniu. Przez jakiś czas mała czarodziejka żyje ze złowrogim, brutalnym i nikczemnym Śiwą, czego skutkiem staje się brzemienna i w takim stanie zostaje przez niego porzucona.<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/9a/Indira-Sapta.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="200" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/9a/Indira-Sapta.jpg" width="147" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Indira Gandhi</td></tr>
</tbody></table>
Salim, dla ocalenia jej honoru, bierze ją w końcu za żonę. Tym samym Salim staje się ojcem nie-swojego-syna, który jednak jest potomkiem jego przodków (skomplikowane!). Syn Salima, Aadam, jest również dzieckiem północy, a także dzieckiem stanu wyjątkowego, który Indira Ghandi (w słowniku Rushide'a "Wdowa" - postać mroczna i despotyczna) wprowadziła właśnie w noc narodzin chłopca. </div>
<div>
Salim opisuje stan wyjątkowy jako okres nieprzerwanej nocy, czas szykan i prześladowań, których ofiarą pada również getto kuglarzy. Parwati zostaje uśmiercona, a Salim trafia do więzienia, gdzie jest torturowany dopóty, dopóki nie zdradzi nazwisk wszystkich Dzieci Północy. Wówczas "dzieci" zostają aresztowane i, wraz z Salimem, poddane przymusowej sterylizacji (która podobno faktycznie była w tym okresie stosowana w Indiach, również wobec więźniów politycznych!).<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.acurryofalife.com/wp-content/uploads/2012/01/0011IU.jpeg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="200" src="http://www.acurryofalife.com/wp-content/uploads/2012/01/0011IU.jpeg" width="142" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">zielone ćatni - przy najbliższej <br />wizycie w w Tanddorze <br />musimy skosztować :)</td></tr>
</tbody></table>
W ostatnim rozdziale Salim, wraz ze swoim ocalałym synem oraz przyjacielem - Foto Singh'iem, powraca do Bombaju - miasta swojego dzieciństwa. Rozentuzjazmowany rozgląda się po znajomych okolicach licząc, że przywrócą mu one dzieciństwo i z rozgoryczeniem (opisywanym już przez Prousta!) odkrywa, że miejsca nie wskrzeszają przeszłości, miejsca po prostu trwają, obojętne na wzruszenia naszej pamięci. Szczęśliwie jednak Salim odnajduje klucz do swojej przeszłości, a jest nim ... zielone ćatni przygotowane przez Marię Perejrę, obecnie właścicielkę fabryki marynat. To zabawne, jak bardzo ten motyw również nawiązuje do Prousta. Salim oddaje Marii Aadama pod opiekę, a sam - zamieszkuje w fabryce i produkuje kolejne marynaty - marynaty wspomnień, na których przykleja nazwy-tytuły kolejnych rozdziałów swojej powieści. Czyli innymi słowy - oddaje się czemuś, co można by nazwać poszukiwaniami utraconego czasu...<br />
<br />
Wielokrotnie już pisałam, że ta wielowątkowa powieść naszpikowana jest przenośniami, zaszyfrowanymi informacjami, których istnienie łatwo daje się wyczuć, ale sens - często pozostaje (dla mnie) ukryty.<br />
Salim, będący niewątpliwie uosobieniem Indii (w ostatnich akapitach zostaje on zmiażdżony i rozpada się na 600 mln drobin - tyle, ile według książki Indie liczyły sobie w tamtym okresie ludności), przez całe życie błąka się, poszukuje swojej tożsamości, aspiruje do realizacji wielkich celów, a jednocześnie stopniowo stacza się na dno. Wyposażony w nadzwyczajne talenty, pragnie wykorzystać je dla dobra ogółu, ale ostatecznie - traci je, nieużyte. Kolejne kobiety, w których się zakochuje, wydają się symbolizować różne odłamy społeczności indyjskiej - imigrantka z USA, Ewa, ma go od początku do końca w pogardzie, Dżamila - jego siostra, która przeistacza się w gorliwą muzułmankę (czy nawet - Pakistankę?), odrzuca jego miłość i oddala go od siebie, w końcu Parwati - uosobienie magicznej, zabobonnej części kultury indyjskiej - zakochuje się w nim, chce go przygarnąć, ale on nie może się tej miłości poddać.<br />
Salim zostaje zmiażdżony przez tłum ludzi, którzy pojawili się w jego życiu, ale bezpośrednio ścierają go na pył z jednej strony - Wdowa (a więc - Indira), z drugiej zaś - Śiwa, czyli jego złowrogi prześladowca, chłopiec urodzony o północy, potomek jego przodków, podmieniony, skazany na życie w nędzy i żądny za to życie zemsty. Śiwa to jakby mroczna strona Salima, zrodzona z biedy i poniżenia. W postaci tej również dopatrywać się można charakterystyki kolejnej warstwy indyjskiego społeczeństwa.<br />
<br />
A "Dzieci północy"? Ze swoimi zdumiewającymi talentami, ze swoimi nadziejami na zbudowanie nowych, lepszych Indii, ze swoimi konfliktami i niezdolnością do solidarnego działania, ostatecznie wysterylizowane i tym samym - zmiażdżone - przez Indirę? Cóż one właściwie znaczą? Czy są to po prostu dzieci niepodległości - nadzieje i możliwości, z czasem pogrzebane? Czy też ukryte talenty drzemiące w tym skomplikowanym kraju, wybudzone niepodległościowym zrywem, i ponownie uśpione na nieokreślony czas...? A może symbolizują one coś zupełnie innego? - tego nie wiem.<br />
<br />
Ciekawa to była, daleka i długa podróż. Z przyjemnością już ją jednak zakończyłam. Może kiedyś, w ramach "lektur nadobowiązkowych", sięgnę po "Szatańskie wersety" - nie ukrywam bowiem, że Rushide mnie zaintrygował. Teraz jednak, z okazji urodzin Papieża Franciszka, przeczytam wywiad przeprowadzony z nim jeszcze przed jego pontyfikatem. Potem zaś powrócę do kanonu, który zabierać nas będzie w coraz bardziej odległe czasy i kultury...</div>
totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-21907987987449659672013-11-22T14:26:00.000-08:002013-11-22T14:26:28.208-08:00"Dzieci północy" cz. II"A tutu!" Przywracam bloga życiu! Wcale o nim nie zapomniałam, ale nie będę tu "obiecywać poprawy". "Nie zawsze się wszystko układa i nie na wszystko jest rada". Akurat dziś mam czas, żeby coś napisać.<br />
<br />
To zabawne - tak jak pierwszą część powieści czytałam z entuzjazmem i zachwytem, tak przez drugą brnęłam z wielkim trudem... Rowerowe dojazdy do pracy, wakacje - nie sprzyjały czytaniu tak złożonej, skomplikowanej lektury. Sporą partię tekstu czytałam nawet dwukrotnie, przy drugim czytaniu robiłam skrupulatne notatki, ale kiedy zapełniłam nimi dwie strony A4, a końca II części nie było widać - poddałam się...<br />
<br />
Rushide naszpikował tę powieść metaforycznymi obrazami, pełnymi wyrazistych detali, nie zawsze czytelnych, szczególnie dla czytelnika nieobeznanego z historią i kulturą Indii. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wiedza o tym egzotycznym kraju, o jego problemach, o burzliwej przeszłości - stanowi klucz niezbędny dla zrozumienia dzieła Rushide'a. Salim Sinai wielokrotnie otwarcie przyznaje, że jego losy symbolizują losy jego kraju, że Indie niejako wcielają się w jego brzydkim, rozpadającym się, ale uduchowionym ciele. Pod tą otwartą deklaracją prostej metafory może się oczywiście kryć jakieś drugie dno - niewidoczne jednak dla moich oczu.<br />
<br />
W II części powieści narrator kreśli obraz swego trudnego dzieciństwa i jeszcze trudniejszego dojrzewania. Dorastający pod brzemieniem przeznaczenia "do rzeczy wielkich", wynikłego z niezwykłej daty i godziny swoich narodzin, młody Salim, hołubiony przez dwie kobiety - matkę i niańkę (Marię - tę, która go podmieniła), w wieku lat dziewięciu boryka się z poczuciem braku sensu życia, z przeświadczeniem o swojej ułomności i nijakości. Żyje on w warunkach cieplarnianych, w zamożnej rodzinie, która mimo wielu zawirowań, mimo zamrożenia całego majątku Ahmeda Sinai przez państwo oraz mimo jego pogłębiającego się alkoholizmu, nie traci swojej pozycji. Chociaż w rodzinie faworyzowany, chłopiec żyje niejako w cieniu swej buntowniczej, odważnej siostry, Mosiężnej Małpki. Ze swoimi troskami i osamotnieniem, kryje się on w brudnej skrzyni na bieliznę (tak jak kiedyś schował się tam Nadir Chan) i właśnie z tej kryjówki, całkiem przypadkowo, odkrywa pewnego dnia straszliwą tajemnicę swojej matki. Odkrycie to, chociaż przykre, jest jednocześnie tak wstrząsające, że uwalnia w nim jego pierwszy dar - Salim ze zdumieniem orientuje się, że może zaglądać do umysłów innych ludzi, może czytać w myślach nie tylko swoich bliskich i znajomych, ale też w ogóle wszystkich ludzi, również tych mieszkających w najdalszych zakątkach kraju.<br />
<br />
Kolejne wstrząsające wydarzenie w jego życiu (upokarzający upadek z roweru na oczach fascynującej go w owym czasie amerykańskiej - na pewno nie przypadkowo - dziewczynki) uwalnia w nim kolejny dar - w swoim umyśle jest on w stanie organizować spotkania dla "dzieci północy", czyli tych, które urodziły się tej samej, niezwykłej nocy, co on. Dzieci te mają fantastyczne, zdumiewające zdolności - im godzina ich narodzin była bliższa północy, tym bardziej wyszukane są ich talenty. Salim, wciąż działając wyłącznie na terenie swojego nadzwyczajnego umysłu, zrzesza dzieci w "Konfederację Dzieci Północy", której przewodniczy. Dzieci, początkowo zafascynowane sobą wzajemnie, gotowe są pod wodzą Salima współdziałać, by odmieniać świat (Indie) na lepsze. Z upływem czasu jednak popadają w konflikty, a w końcu wzajemne znużenie sobą, coraz bardziej zwracają się ku swoim własnym problemom, i konfederacja stopniowo ulega rozpadowi. Ostateczny jej kres (przynajmniej w obrębie II części powieści) kładzie zabieg wydrenowania przewlekle chorych zatok przynosowych Salima - zabieg, któremu przymusowo poddają go rodzice, i który nieoczekiwanie oczyszcza go doszczętnie nie tylko z kataru, ale również z jego tajemniczych zdolności...<br />
<br />
Po zabiegu wydrenowania Salim zostaje obdarzony nowym darem - darem nadludzkiego węchu, którym rozpoznaje nie tylko wszelkie odmiany zapachów organicznych, ale również zapachy uczuć i pragnień innych ludzi. Tak wyposażony, wraz z całą rodziną, emigruje do Pakistanu, "kraju czystych".<br />
<br />
Tam jego rodzina zamieszkuje u ciotki Aliji (niegdyś zaręczonej z Ahmedem Sinai) i rozpoczyna coś na kształt swojej złotej epoki - Ahmed i Amina ponownie zakochują się w sobie, Mosiężna Małpka ujawnia swój nadzwyczajny talent do śpiewu i wkrótce zostaje słynną Dżamilą Śpiewaczką i tylko biedny Salim pozostaje samotny w swoim świecie zapachów i wyziewów obcego mu miasta. W dodatku zakochuje się on nieczystą miłością w swojej pięknej siostrze, która w międzyczasie staje się gorliwą i cnotliwą muzułmanką.<br />
<br />
Wkrótce jednak szczęście rodzinne załamuje się - według Salima przede wszystkim za sprawą zawistnej ciotki Aliji, która w akcie zemsty zaczyna wsączać całą gorycz swojego życia w życie rodziny Sinai. Ciężarna Amina zaczyna gwałtownie się starzeć i zwracać do duchów przeszłości, bezradny Ahmed ponownie popada w nałóg alkoholizmu, kuzyn Salima, Zafar, zabija swojego ojca itp. itd. Wszystkie te wydarzenia mają miejsce na tle narastającego konfliktu między Indiami i Pakistanem zwieńczonego wojną roku 1965.<br />
<br />
W wojnie tej cała rodzina Salima, z wyjątkiem jego siostry, ginie. Dla Salima "zabrakło bomb". Uderzony w głowę spluwaczką inkrustowaną lapis lazuli, doznaje oczyszczenia. Uwalnia się on od rozpadu swojej rodziny, od swojej nieczystej miłości, od wszystkich niespełnionych oczekiwań, porażek, aspiracji. I tak kończy się część II powieści.<br />
<br />
Trudna to, doprawdy, lektura. Jak już wspomniałam wcześniej, bez wiedzy o historii Indii i Pakistanu, nie sposób jej zrozumieć. Znajduję w niej jednak (niejako "dla siebie") liczne metafory "uniwersalne" - jak chociażby wątek zemsty ciotki Aliji, w którym tak naprawdę to przeszłość mści się na rodzinie Sinai. Ich szczęście, budowane na czyimś nieszczęściu, nie może trwać wiecznie. Niewyjaśnione konflikty, ukryte animozje - muszą się w końcu ujawnić...<br />
Czytelny jest też motyw kryzysu tożsamości - Salim, będąc w wieku, kiedy kształtuje się w człowieku tożsamość, sam czuje się rozdarty między dwiema ojczyznami, między mnogością religii, między zwaśnionymi członkami rodziny. Te wewnętrzne konflikty targające młodym Salimem odzwierciedlać muszą nastroje, jakie panowały w dwóch sąsiadujących ze sobą, kształtujących się dopiero w swojej młodej suwerenności państwach - Indiach i oddzielonym od nich - Pakistanie, które szybko popadły w konflikt, trwający ponoć do dnia dzisiejszego.<br />
<br />
Ciekawa jestem, co właściwie oznaczają nadzwyczajne dary Salima, a także ich gwałtowna utrata, poprzedzająca wyjazd do Pakistanu. Jaka jest rola "dzieci północy"? Czy spotkają się one jeszcze w "oczyszczonym" umyśle Salima? Być może III część powieści odpowie na te pytania... Zmęczona, ale niestrudzona, zabieram się do dalszej lektury...totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-54219303861718426602013-07-20T10:04:00.001-07:002013-07-20T10:04:35.145-07:00"Dzieci północy"<br />
<div style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;">
<img src="http://i1158.photobucket.com/albums/p616/Sabaidee12/rushdie.jpg" /></div>
Z prawdziwym entuzjazmem zaczęłam lekturę "Dzieci Północy" Rushide'a. Wspaniale jest sięgać po książkę tak egzotyczną, szczególnie latem (to prawie jak daleka podróż!), chociaż od kiedy dojeżdżam do pracy rowerem, czyta mi się znacznie wolniej...<br />
<br />
Dotychczas przeczytałam I część powieści i zachwyciłam się. Jest niezwykła, napisana bardzo błyskotliwym, oryginalnym językiem, pełna sugestywnych i zdumiewających obrazów (jak chociażby obraz młodego doktora Aaziza, który poznaje ciało swojej przyszłej żony partiami, przez dziurę w prześcieradle, przez którą ją bada...).<br />
<br />
Narrator powieści, Salim Sinai, będący jej głównym bohaterem, opowiada swoje losy, wyśmienicie stopniując napięcie, wyprzedzając niektóre wydarzenia dyskretnie, poprzez podsuwanie czytelnikowi nie całkiem zrozumiałych obrazów, które stają się czytelne dopiero po dłuższym czasie, w miarę czytania.<br />
<br />
Cały I tom powieści poświęcony jest wydarzeniom poprzedzającym narodziny Salima, opisuje losy jego przodków (którzy, jak się okazuje pod koniec, nie całkiem są jego przodkami - czy też może tym bardziej nimi są, gdyż mimo że ostatecznie nie wiążą go z nimi więzy krwi, to jednak ich losy determinują jego los). Historia głównego bohatera wpisana jest oczywiście w burzliwą historię Indii, jego narodziny przypadają na chwilę, w której Indie odzyskują niepodległość - o północy dnia 15 sierpnia 1947 roku. Indie Rushide'a (na razie w okresie sprzed 1947) to kraj pełen kontrastów, targany wewnętrznymi konfliktami, w którym ściera się mnogość religii i kultur, bogacze mieszkają obok nędzarzy, a wszelkie ruchy niepodległościowe są brutalnie tłumione przez Brytyjczyków. Ta, bolesna niekiedy, różnorodność znajduje odzwierciedlenie w losach rodziny Salima, którego dziadek, doktor Aaziz, odebrawszy wykształcenie medyczne w Heidelbergu, powraca do rodzinnego Kaszmiru, gdzie budzi nieufność u przywiązanej do tradycji, zabobonnej ludności, i żeni się z kobietą o umyśle prostym, przesądną i wrogą jego odważnym poglądom. W podróży poślubnej natrafiają oni na zamieszki w Amritsarze,w czasie których wojsko brytyjskie strzela do nieuzbrojonych hinduskich demonstrantów (Hartal Gandhiego). Po zawiązaniu się Zgromadzenia Wolnego Islamu pod wodzą Mijana Abdullaha, doktor Aaziz wyznaje swojej przyjaciółce: "Zaczynałem jako Kaszmirczyk i to nawet nie muzułmanin. Potem ten siniec na piersi [nabyty w Amristarze] zrobił ze mnie Hindusa. Nadal nie czuję się właściwie mahometaninem, ale z całego serca popieram Abdullaha."<br />
<br />
Skomplikowane są też losy matki głównego bohatera. Jako młoda, ciemnoskóra dziewczyna, wchodzi w ukrywany przed światem związek małżeński z pulchnym impotentem, sekretarzem zamordowanego Abdullaha, ukrywanym przez Aaziza w skrytce pod podłogą. Najszczęśliwsze chwile swojego życia spędza z ukochanym w ich ukrytym pokoiku pod dywanem, gdzie plują do celu - do srebrnej, inkrustowanej lapis lazuli, spluwaczki, odizolowani od świata, obojętni na jego problemy. Potem jednak sytuacja odmienia się, mąż Mumatz jest zmuszony uciekać, a w jakiś czas później dziewczyna ponownie wychodzi za mąż - za niezdecydowanego absztyfikanta swojej siostry, Ahmeda Sinai, który nadaje jej nowe imię: Amina. Amina nie kocha swojego nowego męża tak, jak poprzedniego, ale stara się go pokochać z całą sumiennością, podobnie jak sumiennie zajmuje się domem - jej życie zamienia się więc w ciąg wypełnianych wobec świata obowiązków.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-GcGdr-EG4Po/UerByHFE85I/AAAAAAAAH7A/lh8Lwr5zY7s/s1600/411px-Ravana.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-GcGdr-EG4Po/UerByHFE85I/AAAAAAAAH7A/lh8Lwr5zY7s/s320/411px-Ravana.jpg" width="219" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Rawana</td></tr>
</tbody></table>
Na uwagę zasługuje jeszcze rozdział pt. "Wielogłowe potwory", w którym autor opisuje jednocześnie dwa równoległe wydarzenia. Pierwszym z nich jest fatalny zbieg okoliczności, skutkiem którego Ahmed Sinai pada ofiarą szajki Rawana (Rawana - od imienia dziesięciogłowego potwora opisanego w starożytnym eposie o życiu Ramy) i traci cały niemal swój dobytek. Drugim opisanym w tym rozdziale wydarzeniem, które dokonuje się w tym samym czasie, są odwiedziny Aminy u wróżbity Ramrama, który wypowiada złowrogą przepowiednię o przyszłych losach jej syna. W rozdziale tym każde z małżonków ma swoją tajemnicę - Ahmed w tajemnicy przed żoną udaje się na spotkanie ze swoimi wspólnikami, aby przekazać łapówkę członkom Rawany (co się nie udaje), podczas gdy Amina w tajemnicy przed mężem udaje się do ubogiej dzielnicy miasta, wchodzi odważnie do domu, gdzie mieszkają sami mężczyźni i wysłuchuje straszliwej wróżby. Każde z nich też spotyka swojego wielogłowego potwora - Ahmed pod postacią bezwzględnej szajki Rawana, która skutkiem pomyłki puszcza z dymem magazyn, w którym mieścił się cały jego dorobek, Amina zaś - w wynędzniałych, głodnych, chorych ludziach, których spotyka w ubogiej dzielnicy miasta i z których istnienia dotychczas nie zdawała sobie sprawy...<br />
<br />
O panu Methwoldzie i jego chytrym planie podstępnego zeuropeizowania nabywców jego pałacu, o wyczekiwanych narodzinach o północy oraz o podmienionych dzieciach pisać już nie będę. W końcu to nie jest streszczenie powieści (której lekturę, na marginesie, wszystkim gorąco polecam). Z niecierpliwością sięgam po drugą część - ciekawa, w jaki sposób dokonywać się będzie przepowiednia Ramrama... Póki co czyta się wyśmienicie...totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-15774469931328236812013-06-23T03:20:00.000-07:002013-07-12T09:17:26.795-07:00"Grona gniewu"<br />
<div style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;">
<img src="http://i.datapremiery.pl/4/000/03/693/john-steinbeck-grona-gniewu-the-grapes-of-wrath-cover-okladka.jpg" /></div>
Epicka powieść opisująca losy rodziny Joadów, wysiedleńców z Oklahomy, którzy w dobie Wielkiego Kryzysu przemierzają Stany Zjednoczone w nadziei dotarcia do kraju, gdzie znajdą pracę i bezpieczny byt, należy ponoć do najlepszych dzieł w dorobku Steinbecka.<br />
<br />
"Grona gniewu" są napisane z rozmachem, charaktery nakreślone wyraźną kreską, pejzaże barwne, fabuła angażująca. Steinbeck nie jest pisarzem-filozofem, nie snuje on głębokich rozważań, nie odkrywa przed czytelnikiem nowych horyzontów myśli, za to ze współczuciem i zrozumieniem pochyla się nad losem prostych, poczciwych ludzi, którzy stają bezradni wobec niezrozumiałych, wrogich im społecznych przemian. Losy głównych bohaterów rozgrywają się na tle masowej migracji tysięcy im podobnych, wysiedlonych rolników, którzy w poszukiwaniu pracy przemieszczają się z mozołem na zachód, zamieszkują nędzne, prowizoryczne obozowiska zwane Hooverville'ami, przymierają głodem, by w końcu, dotarłszy do celu, stać się tanią siłą roboczą dla bezwzględnych obszarników.<br />
<br />
Ludzie ci trzymają się razem, tworzą specyficzną wspólnotę, pomagają sobie wzajemnie, dzielą się wszystkim, co mają, chociaż nie mają prawie nic. Czyni ich to oczywiście "bogatszymi" od przewijających się na stronach powieści posiadaczy, opływających w zbytek, zatroskanych o swoją własność, zamkniętych na drugiego człowieka. Steinbeck staje w obronie ofiar i napiętnuje w swojej powieści system ekonomiczny, w którym człowiek staje się niewolnikiem pieniądza, a dążenie do zysku (za wszelką cenę) - głównym motorem ludzkich działań. Czyni to jego powieść może nie - odkrywczą, ale zdumiewająco aktualną - opisane w niej zjawiska mają przecież we współczesnym świecie miejsce na skalę globalną...<br />
<br />
Na Joadów czeka w drodze szereg nieszczęśliwych wydarzeń, najstarsi z nich umierają, inni - w różnych okolicznościach odchodzą. Rodzina stopniowo się rozpada, wiedzie też coraz nędzniejszy byt. Powieść kończy się w chwili, kiedy z trzynastu osób, które wyruszyły wspólnie w drogę, razem pozostaje tylko pięć i tych pięcioro nie posiada już absolutnie nic, wędruje przed siebie pieszo i kryje się w opuszczonej stodole przed deszczem. Nie ustępują jednak - powieść Steinbecka jest bowiem (w mojej opinii) hymnem na cześć ludzkiej determinacji i woli przetrwania. Jego bohaterowie nie poddają się nigdy, ciągle zdążają do przodu, a w rozgoryczonych ich sercach dojrzewają grona gniewu...<br />
<br />
Na szczególną uwagę zasługują w tej powieści postacie dwóch kobiet. Pierwsza z nich - Joadowa - matka, czuwa nad całą rodzinną wspólnotą. To ona jest najpełniej świadoma, że tylko poprzez trzymanie się razem mogą przetrwać ten kataklizm, który ich dotknął, to ona podtrzymuje wszystkich na duchu i prowadzi do celu. Druga, jej córka, Rosasharn - mimo iż od początku powieści ciężarna, w rodzinie długo pozostaje w roli rozkapryszonego, skoncentrowanego na sobie dziecka, jednak z czasem stopniowo dojrzewa. Po urodzeniu martwego płodu (wskutek niedożywienia? infekcji?), w przejmującej, ostatniej scenie powieści, karmi ona piersią obcego, wycieńczonego głodem mężczyznę, a "wargi jej [zwierają] się w uśmiech, który [kryje] w sobie tajemnicę." Niezwykła, przejmująca scena...<br />
<br />
Powieść Steinbecka podobała mi się. Należy ona do tego gatunku literatury, która "wsysa" czytelnika w swoją rzeczywistość i pozwala zaangażować się w losy bohaterów. Dzięki temu tematy dość "oklepane" stają się nagle znowu istotne, "prawdziwe". Czy kupując produkty importowane z Chin i sprzedawane w Europie w atrakcyjnych cenach, nie stajemy się beneficjentami wyzysku tysięcy robotników pracujących za bezcen, w nieludzkich warunkach, w chińskich fabrykach? Albo - czy potrafimy dzielić się tak, jak dzielą się bohaterowie powieści - zawsze szczodrzy i zawsze radzi gościom, choćby mieli zjeść wspólnie ostatni bochenek chleba, jaki im pozostał? Pytania to być może banalne, podobnie jak przesłanie całej powieści, która niewątpliwie upraszcza odrobinę rzeczywistość, a jednak... warto sobie tym torem porozmyślać...<br />
<br />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-90721883976794146692013-05-24T12:48:00.001-07:002013-05-24T12:49:13.030-07:00"Kamienny świat"<br />
""Kamienny świat" jest jednym obszernym opowiadaniem, złożonym z dwudziestu samodzielnych części" - tłumaczy w pierwszych słowach wstępu sam autor. W istocie koncepcja całego zbioru jako jednej, przemyślanej całości, jest bardzo czytelna. Pierwsze opowiadanie stanowi swojego rodzaju wprowadzenie, w którym zawiera się "teza o kamiennym świecie". Kolejne utwory, w chronologicznym porządku, ilustrują doświadczenia narratora z niemieckich obozów koncentracyjnych, następnie z okresu uwięzienia w amerykańskim obozie dla wysiedleńców i w końcu - z życia po wojnie. Opowiadania te, będące miniaturami, króciutkie, uderzające, wolne od wszelkiego komentarza - same w sobie stanowią niejako kolejne argumenty przemawiające za mroczną, złowrogą naturą świata. W końcu ostatnie opowiadanie, w którym narrator ponownie wraca wspomnieniami do obozu koncentracyjnego, stanowi swojego rodzaju podsumowanie całości, zawierają się w nim ważne słowa: "Ci wszyscy zaś, którzy (…) szli do komory gazowej, prosili pielęgniarzy (…), aby patrzyli i pamiętali. I aby powiedzieli prawdę o człowieku - tym, którzy jej nie znali."<br />
<br />
Prawda o człowieku, prawda o świecie - to niewątpliwie najważniejsze zagadnienia całego cyklu opowiadań. W pierwszym z nich, którego tytułem nazwał Borowski cały tom, narrator błądzi po powojennym mieście, pełnym ruin i ludzi, którzy próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, podczas gdy główny bohater widzi ich co chwila zlewających się w bezkształtną masę twarzy, rąk i nóg, wsiąkających w nicość, która jest jedynym przeznaczeniem świata. On nie szuka już w tym świecie żadnej nadziei, nic go w nim nie kusi, nic go w nim nie czeka. Powojenny świat rozczarowuje - jest próżny, skazany na zagładę. Ten właśnie świat nazywa narrator "jakby ciosanym w kamieniu". Na miarę tego świata zamierza on napisać wielkie epickie dzieło, w miejsce którego jednak powstaje… zbiór krótkich opowiadań.<br />
<br />
Opowiadania obozowe są oczywiście przerażające. Mną najbardziej wstrząsnął utwór pt. "Śmierć Schillingera" opowiadający historię chwilowego buntu prowadzonych do komory gazowej ludzi. Bunt rozpoczął się przypadkowo, od szamotaniny między złowrogim sierżantem SS Schillingerem a nagą kobietą, do której ten próbował się zbliżyć w wiadomych celach. Kobiecie udało się przechwycić broń SS-mana i śmiertelnie go postrzelić, co wywołało panikę wśród pozostałych Niemców, którzy w popłochu uciekli. Tłum nagich ludzi rzucił się więc z krzykiem na prowadzących ich do komory gazowej współwięźniów - ci jednak, pomimo iż pozbawieni jakiegokolwiek nadzoru, szybko i skutecznie bunt stłumili. Cała historia opowiadana jest przez pewnego vorarbeitera z sonderkommanda, który mówi o tym wydarzeniu słowami: "Ale chwała Bogu, daliśmy sobie radę. Zagnaliśmy kijami transport do komory, zaśrubowaliśmy drzwi i zawołaliśmy SS-manów, aby wrzucili cyklon. Nabyliśmy przecież trochę wprawy." To wstrząsające opowiadanie nadzwyczaj trafnie ilustruje, jak doskonale działa w ludziach raz uruchomiona machina zła - kręci się ona nieprzerwanie nawet wówczas, gdy inicjatorzy jej działania znikają.<br />
<br />
Działa ona również po wyzwoleniu obozów, których więźniowie nie tylko dokonują "zachłannych" samosądów na byłych oprawcach, ale mszczą się również krwawo na ich rodzinach, na dzieciach. Zrodzone z wojny: nienawiść, pogarda dla człowieka, żądza zemsty - przesycają świat powojenny. W świecie tym również niepokojąco zacierają się granice między prawdą i fałszem, dobrem i złem. W niemieckim kościele SS-mani mają piękne, ukwiecone kapliczki (wątek ten pojawił się już zresztą w "Pożegnaniu z Marią"), w opowiadaniu "Lato w miasteczku" młody ksiądz przetrzymuje na pięterku plebanii kochankę, w "Upalnym popołudniu" pewien chłopiec wraz z dojrzałym mężczyzną mówią ze zgorszeniem o bezwstydnej kobiecie, której jednocześnie przyglądają się pożądliwie, w kolejnym opowiadaniu kobieta, która przetańczyła z drugą kobietą cały wieczór w ogrodzie, w ostatnich akapitach okazuje się jednak mężczyzną itd. itd..<br />
<br />
Po świecie minionym pozostają jedynie zgliszcza, bezwartościowe wspomnienia o zmarłych, jak w smutnym opowiadaniu "Dziewczyna ze spalonego domu". Doskonałe doń uzupełnienie stanowi "Mieszczański wieczór", którego bohater przed zaśnięciem oddaje się erotycznym fantazjom, które, ku jego rozczarowaniu, przerywa młoda żona, kiedy przychodzi do łóżka. Młoda żona bowiem w świecie powojennym, jak wszystko inne - rozczarowuje, nie dorasta do marzeń, czy może raczej - do wspomnień?<br />
<br />
Pojęcie "kamienny świat" nie odnosi się więc z całą pewnością specyficznie do izolowanego świata obozów koncentracyjnych, nie ogranicza się też, moim zdaniem, do świata widzianego oczami człowieka, który przeżył uwięzienie w obozach. "Kamienny świat" to konsekwentna koncepcja świata okrutnego, złowrogiego, w którym nie istnieją wyższe wartości, nadzieja, sens - świata, którego PRAWDZIWĄ naturę wojna jedynie UJAWNIŁA…<br />
<br />
Ja w ten świat… nie wierzę (nie chcę wierzyć?). Niemniej dzięki Borowskiemu muszę go uwzględnić, muszę wziąć pod uwagę cały bezmiar zła, które w nas tkwi - tę straszliwą prawdę, która nie traci na ważności, mimo upływu czasu. Lektura jego opowiadań jest z tego powodu niezwykle pouczająca i, faktycznie, "obowiązkowa"…<br />
<br />
<br />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-7192302957977320272013-05-08T13:28:00.001-07:002013-12-16T06:50:35.116-08:00Tadeusz Borowski: Opowiadania<div style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;">
Zacznę od uwagi bardzo ogólnej, odnośnie samego kanonu. Otóż czytam teraz piątą pozycję z listy "ksiąg nakazanych" autorstwa dr Makowskiego i nie mogę przy tej okazji nie zauważyć, że pośród tych pięciu powieści tylko jedna NIE koncentrowała się zasadniczo na złu, do jakiego zdolny jest człowiek. Pozostałe cztery, poczynając od "Jądra ciemności", opowiadały o najciemniejszych zakamarkach ludzkiej duszy, o najpodlejszych doświadczeniach ludzkości. Wiem, że w kanonie jest jeszcze wiele rozmaitych książek, w których niekoniecznie nawracać będą te motywy, ale na ten moment zastanawiam się, czy tak duży udział powieści mrocznych i wojennych w kanonie nie stanowi sam w sobie istotnego przesłania? Czy nie jest czymś w rodzaju ostrzeżenia? Ostrzeżenia przed złem, które obecne jest w każdym człowieku, w każdym z nas?</div>
<br />
Opowiadania Tadeusza Borowskiego obrazują swojego rodzaju apogeum zwyrodnienia, demoralizacji, jakim mogą ulec ludzie w określonych okolicznościach. Stanowią one brutalną, miażdżącą, skrupulatnie oczyszczoną z wszelkiego martyrologicznego kontekstu relację z życia w niemieckich obozach zagłady - życia, którego autor oczywiście doświadczył. Nie są one jednak prostą relacją, lecz przemyślaną literacką ilustracją głębokich psychicznych i moralnych przemian, jakim ulega człowiek umieszczony w rzeczywistości, w której życie ludzkie zostało pozbawione najmniejszej wartości, a skrajny głód, wyczerpanie i nędza czynią z ludzi zwierzęta walczące za wszelką cenę o przetrwanie.<br />
<br />
Po raz kolejny przytrafiło mi się czytać książkę wydaną przez "BN", tym razem również opatrzoną w bardzo długi wstęp zawierający zarówno biografię autora (której nie zamierzam tu poświęcać uwagi), jak i szczegółową analizę jego twórczości, przede wszystkim tej tzw. "obozowej". Autor tego opracowania, Andrzej Werner, przypomina czytelnikowi, aby nie interpretował postaci i postawy głównego bohatera opowiadań nazbyt pochopnie, aby uwzględniał kontekst szczególnych i niemożliwych do wyobrażenia okoliczności, w jakich ten się znalazł. Jest to oczywiście istotna uwaga dotycząca odbioru wszelkiej literatury (czytać zawsze należy uwzględniając, kim był autor, do kogo i w jakim celu pisał, i z jakiej kultury oraz doświadczeń czerpał). Niemniej w przypadku tej konkretnie lektury uwagi te okazały się nad wyraz cenne. Otóż wszelkie normy kulturowo-moralne obowiązujące w "normalnym" świecie, załamywały się, "traciły ważność" w warunkach obozów zagłady. Główny bohater opowiadań Borowskiego, Tadek, jest więźniem sprytnym, obrotnym, "ustawionym" w obozowej rzeczywistości. Musi uciekać się do oszustw, kradzieży, musi pozostawać obojętny na cierpienie i śmierć innych ludzi - aby samemu przeżyć. Czy jest to postawa godna? Jest z całą pewnością bardzo ludzka, wywodzi się z podstawowych instynktów. Jest zrozumiała. Tadek potrafi zdobyć się na gest litości, potrafi współczuć, jednak przede wszystkim działa w swoim interesie, niekiedy w sposób okrutny, cyniczny (jak w opowiadaniu "Śmierć powstańca", w którym prowokuje on współwięźnia do wymiany chleba na buraka, którego spożycie doprowadza schorowanego człowieka do śmierci).<br />
<br />
Pan Werner przekonuje we wstępie, że cykl opowiadań pt. "Pożegnanie z Marią" stanowi szczyt osiągnięć literackich Borowskiego. W "Utworach wybranych" poprzedza go jeszcze dwoma opowiadaniami z książki "Byliśmy w Oświęcimiu": "U nas, w Auschwitzu..." oraz "Ludzie, którzy szli". Dotychczas przeczytałam te właśnie opowiadania.<br />
<br />
Pierwsze z nich, "U nas, w Auschwitzu" nasunęło mi zupełnie nieoczekiwanie skojarzenie z "Rzeźnią numer pięć". Dlaczego? Uderzyło mnie podobieństwo nie tyle języka, co tej specyficznej, pozornie cynicznej optyki. Tadek, główny bohater, piszący listy do swej ukochanej, Marii, uwięzionej w sąsiednim, kobiecym obozie, trafia do Oświęcimia z Brzezinki i jest to dla niego swojego rodzaju awans. W Oświęcimiu ma przejść szkolenie medyczne, jest więc w bardzo uprzywilejowanej sytuacji i patrzy na obozowe życie z pewnego dystansu. Opisuje on potworności tego życia w sposób lekki z pozoru, bez zgrozy, bez zdziwienia, ot - w jednym baraku świetlica i dom publiczny, w drugim kobiety-króliki doświadczalne, a tu stodoła do gazowania, komin itp. itd. To bardzo przypomina styl Vonneguta - za pozorem sarkazmu kryje się... no właśnie - co? Rozpacz zobojętnienia? Poczucie winy? W jednym akapicie Borowski pisze: "Widzisz: to mistyka. Oto jest dziwne opętanie człowieka przez człowieka. Oto jest dzika bierność, której nic nie przełamie."<br />
Kolejne opowiadanie, pt. "Ludzie, którzy szli" opisuje już zjawisko masowej zagłady, która dokonuje się gdzieś w tle, w ciszy - ludzie pojawiają się, idą, znikają, pojawiają się kolejni - rzesze. Giną tysiącami, po cichu, systematycznie. Najdobitniej jednak o masowej "likwidacji" opowiada Borowski w przerażającym utworze "Proszę państwa do gazu". Jest to skrupulatny opis rozładunku kolejnych "transportów" na rampie przy obozie. Rozładunku dokonują oczywiście więźniowie, większość bowiem obozowych zbrodni dokonuje się rękami więźniów. Więźniowie ci zresztą traktują "wypad na rampę" jako swojego rodzaju atrakcję, można przy tej okazji najeść się i wzbogacić. Tadek przychodzi na rampę po raz pierwszy. To, co widzi, przekracza granice ludzkiej wyobraźni - niekończące się masy ludzkie, wycieńczone, upodlone, ładowane do ciężarówek, do gazu, martwe niemowlęta walające się po opustoszałych wagonach, matki wyrzekające się dzieci, wszędzie stosy trupów i konających. Tadek, wykończony, przerażony, z każdym kolejnym transportem pała coraz większą nienawiścią do ofiar. Człowiek nie dysponuje odpowiednią skalą emocji i reakcji, aby adekwatnie odpowiedzieć na takie doświadczenie. Swoje przerażenie, bezsilność rozładowuje w okrucieństwie. Ludzie zapalają się złem jak ogniem, to najprostsza i zarazem najstraszliwsza reakcja. Tu znów przypomina mi się Vonnegut, który pisał - "co można powiedzieć na temat masakry? to, co mówią ptaki: it-it". Najlepiej nic nie mówić, ale koniecznie - pamiętać.<br />
<br />
Pozostałe opowiadania ilustrują kolejne odsłony obozowego życia - katorżnicznej pracy, głodu, śmierci, walki o przetrwanie. Akcja dwóch - pierwszego i ostatniego w tomie "Pożegnanie z Marią" - toczy się odpowiednio przed i po obozowym doświadczeniu Tadka. W tym ostatnim, po wyzwoleniu, główny bohater ląduje w innym rodzaju więzienia, zorganizowanego dla byłych jeńców przez Amerykanów. Opisując go Borowski z goryczą podkreśla, że jest to inna forma tego samego zniewolenia i w tym utworze w szczególności ujawnia się uniwersalny charakter opowiadań Borowskiego - ilustrują one mechanizmy zła, jakie wyzwalają się w sytuacji, kiedy jeden człowiek ma bezgraniczną władzę i prawo decydować o życiu i śmierci drugiego człowieka. Tym samym wracamy do... "Jądra ciemności" (aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że to pewne uproszczenie).<br />
<br />
Na koniec chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na motyw "anemicznych drzewek", obecnych we wszystkich chyba dotychczas przeze mnie przeczytanych opowiadaniach, niczym ukryty autograf autora. Anemiczne drzewka są milczącymi obserwatorami wszystkich opisywanych przez Borowskiego potworności. Trudno sobie wyobrazić, aby w przyszłości miały wyrosnąć na potężne drzewa, które będą "pamiętały". Nie dają one żadnego oparcia, nie dają schronienia ani nadziei - kruche i delikatne, na przekór tysiącom idącym na zagładę, żyją sobie w milczeniu, ale wkrótce też przeminą. Na drzewkach tych kończy się perspektywa - jakby innego świata nie było. Tak musiała wyglądać rzeczywistość Borowskiego, również po wyzwoleniu - pustka.<br />
<br />
Cóż, pora zmierzyć się z "Kamiennym światem"...<br />
<br />
<br />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-24079243098669483802013-04-09T05:34:00.000-07:002013-04-12T12:58:56.202-07:00"Komu bije dzwon"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-jJqPEs2jpCM/UWQIb4npW2I/AAAAAAAAH4w/_SkrKEvVbF4/s1600/01367f9484bc96b241e9c4b2f734d35398d2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-jJqPEs2jpCM/UWQIb4npW2I/AAAAAAAAH4w/_SkrKEvVbF4/s320/01367f9484bc96b241e9c4b2f734d35398d2.jpg" width="235" /></a></div>
Z prawdziwą przyjemnością i z wypiekami na twarzy przeczytałam słynną powieść Hemingwaya. I chociaż czytałam ją już kiedyś, dawno temu, a także pomimo iż od początku powieści wszystko wskazywało na to, że historia ta dobrze się skończyć nie może, to i tak czytałam z nadzieją, że może jednak, przewrotnie, TYM RAZEM zakończy się szczęśliwie. Czytając zaś ostatnie strony sumiennie się wypłakałam.<br />
<br />
Egzemplarz książki (wyd. Biblioteka Narodowa), który wypożyczyłam, został opatrzony bardzo długim wstępem zawierającym nie tylko notę biograficzną autora, ale też informacje o wojnie domowej w Hiszpanii i, czego już nie czytałam, coś na kształt opracowania samej powieści. W krótkiej biografii Hemingwaya, poza niezliczoną ilością zupełnie szalonych przygód, czterema żonami i innymi ekstrawagancjami, zwraca uwagę oczywiście szczególna sympatia pisarza dla Hiszpanii i jego żywe zaangażowanie w problem hiszpańskiej wojny domowej. Hemingway nie brał czynnego udziału w tym konflikcie (chociaż wcześniej, jako młodziutki ochotnik, walczył w I wojnie światowej), kilkukrotnie natomiast odwiedzał w tym czasie Hiszpanię, starał się rozpowszechniać wiedzę na jej temat, a także organizował różnego rodzaju pomoc dla Republikanów.<br />
<br />
Tymczasem powieść, którą napisał, jest w moim odczuciu zdecydowanie bardziej antywojenna niż, jak się tego spodziewałam, antyfaszystowska. Wskazuje na to już sam jej tytuł, będący nawiązaniem do słów angielskiego poety, Johna Donna, piszącego w swojej "Medytacji", iż każdy człowiek jest częścią ludzkości, stąd śmierć każdego człowieka okalecza wszystkich pozostałych ludzi: "Dlatego nie pytaj, komu bije dzwon.; bije on tobie"...<br />
Hemingway kilkukrotnie pisze o bestialskich aktach przemocy, jakich dopuszczali się walczący w wojnie żołnierze i cywile, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie frontu, daleki jest od idealizowania kogokolwiek, a swoim bohaterom pozwala wątpić i kierować się najrozmaitszymi motywacjami. Każda zaś śmierć w tej powieści jest małym dramatem - niezależnie od tego, czy umiera faszysta, czy republikanin. Z każdym zgładzonym człowiekiem przegrywają wszyscy ludzie - refleksja, która pojawiła się już w naszych rozmyślaniach przy okazji "Czasu Apokalipsy".<br />
<br />
Historia opowiedziana przez Hemingwaya jest w gruncie rzeczy bardzo prosta. Robert Jordan, Amerykanin, z wykształcenia profesor iberystyki, ochotniczo walczący po stronie Republiki, dostaje zlecenie wysadzenia mostu, który miałby dla przeciwnika stanowić istotny kanał komunikacyjny w trakcie planowanej przez Republikanów ofensywy. Jordan musi w tym celu nawiązać współpracę z żyjącymi w okolicznych lasach partyzantami i chociaż wielokrotnie wcześniej wykonywał już podobne zlecenia, tym razem jednak, w spotkaniu z tymi obcymi ludźmi, życie doświadczy go w sposób zupełnie nieoczekiwany.<br />
<br />
Jordan spotyka w górach tzw. "bandę Pabla", grupkę partyzantów zorganizowanych wokół ponurej postaci zdegenerowanego, popadającego w beznadziejny nałóg alkoholowy dowódcy - Pabla. Rzeczywiste dowództwo w tej bandzie należy jednak do żony Pabla - Pilar, kobiety brzydkiej, wulgarnej, rubasznej, ale zarazem serdecznej, bystrej i sercem oddanej Republice. Pilar wydaje polecenia, podejmuje decyzje, a jednocześnie karmi zarówno męża, jak i pozostałych członków bandy, wśród których jest jeszcze, między innymi, stary, poczciwy Anselmo (myśliwy gołębiego serca, nieustannie rozważający, jak można odpokutować za wojenne zbrodnie), Agustin, Fernando, leniwy cygan Rafael i kilkoro innych. Do grupy tej należy też postać jakby nie z tego świata - młoda, śliczna, niewinna, krótko ostrzyżona dziewczyna - Maria. Maria, ofiara okrutnej przemocy frankistów, została przygarnięta przez Pilar po wysadzeniu pociągu, w którym jechała jako jeniec wojenny.<br />
<br />
Jordan oczywiście zakochuje się, ze wzajemnością, w ślicznej dziewczynie. Ich miłość ma w sobie coś niewinnego, jest żarliwa, pełna wiary w to, że spotkało ich coś, co się zazwyczaj ludziom nie zdarza. Maria jest w tej relacji uosobieniem łagodnej, oddanej, wrażliwej kobiecości, podczas gdy Robert nagle odkrywa, że w drugim człowieku można odnaleźć sens i wartość własnego życia - życia, które dotychczas cenił niewiele... To jednak nie wszystko - Jordan zdumiewająco szybko znajduje też wspólny język z Pilar, zaprzyjaźnia się z Anselmem i Agustinem, w ciągu tych kilku (dosłownie - trzech) dni nawiązuje z tymi zupełnie obcymi ludźmi relacje tak bliskie, że sam nie może tego zrozumieć.<br />
<br />
Dlaczego tak się dzieje? Czy przyczyną jest gnębiące go przeświadczenie (które szybko podzielają również Pablo i Pilar), że misja, z którą przybył do tego lasu, jest nie tylko skazana na niepowodzenie, ale będzie dla żyjących w tych okolicach ludzi opłakana w skutkach. Czy może to przeczucie nadchodzącej śmierci każe mu nagle przeżywać te ostatnie dni życia z tak wielką intensywnością - jakby miał w tym czasie nadrobić wszystkie "zaległości"? Trudno powiedzieć. Z upływem czasu jednak dla Jordana staje się coraz bardziej oczywiste, że powinien skupić się na tym, aby przeżyć całe swoje życie w ciągu tych trzech dni. Ten motyw "przeżycia życia przez 3 dni" wielokrotnie powraca w jego rozważaniach i wydaje mi się szczególnie wart uwagi. Co to właściwie znaczy: przeżyć całe życie przez 3 dni? Czy to możliwe? A czy nie jest możliwe, że przeżywszy długie życie, ani przez chwilę nie doświadczy się takiej radości, takiej bliskości z drugim człowiekiem, takiej "intensywności życia", jakie stały się udziałem Roberta? Czy nie jest tak, że żyjąc, jakbyśmy nie mieli umrzeć nigdy, nie przeżywamy tego życia zbyt "mocno", ot - pozwalamy czasowi upływać...? Współczujemy głównemu bohaterowi, że musiał przeżyć swoje życie przez te krótkie 3 dni, które mu pozostały, ale czy potrafimy czegoś się od niego nauczyć?<br />
<br />
3 dni... - to oczywiście bardzo mało, ale czy nie jest tak, że każde życie jest "za krótkie"? Wszyscy stoimy w obliczu śmierci. Bohaterowie Hemingwaya, świadomi niebezpieczeństwa, jakie na nich czyhało, starali się tę śmierć oswoić. Śmierć jednak każdego człowieka, nawet w czasach pokoju, jest nie mniej realną perspektywą i być może "spotkanie" z bohaterami tej powieści może stanowić dobrą okazję do rozważenia swojej własnej śmiertelności (a więc "poczytania w sobie", jakby to mógł ująć Proust....).<br />
<br />
Zupełnie innym aspektem powieści, nad którym również warto się zastanowić, są motywacje ochotników z różnych krajów, którzy przyjeżdżali do Hiszpanii, by tam ryzykować własne życie dla Republiki. Czym kieruje się Robert Jordan? Miłością do Hiszpanii? Nienawiścią i lękiem przed faszyzmem? Wiarą w słuszną sprawę? Być może po trochu tym wszystkim, chociaż pozostaje to niejasne - do końca trudno zrozumieć, dlaczego odkrywszy dary miłości i przyjaźni, gotów jest poświęcić je w imię rozkazu, o którym przekonuje się, że nie jest słuszny i do niczego dobrego nie doprowadzi. Wydaje się, że ostatecznie Robert Jordan pozostaje wyznawcą dyscypliny. Tylko bowiem dyscyplina daje szansę na zwycięstwo - a o to zwycięstwo warto walczyć, gdyż jest to walka nie o Hiszpanię, ale o człowieka (przeciw faszyzmowi) - tak chyba można by postawę głównego bohatera powieści wytłumaczyć. Jak jednak zrozumieć tych prawdziwych ochotników? Co nimi powodowało? Czy naprawdę wierzyli, że mogą w ten sposób uchronić Europę i świat przed faszyzmem? I czy współcześni ludzie potrafiliby poświęcić tak wiele podobnej idei?<br />
<br />
Powieść Hemingwaya, jak napisałam już w pierwszych zdaniach, podobała mi się bardzo. Tłumaczenie - nieco mniej. Nie mam pojęcia, jak specyficzne, hiszpańskie wulgaryzmy brzmią po angielsku, ale w dosłownym polskim tłumaczeniu wypadają fatalnie. W dodatku wiele przekleństw zostało przez tłumacza "ugrzecznionych", przez co duża część dialogów brzmi sztucznie i infantylnie. Jest to jednak jedyny mankament.<br />
<br />
Hemingway napisał tę powieść "po męsku" - akcja toczy się wartko, napięcie stopniowo narasta, spoceni i brudni mężczyźni piją mocne alkohole, sceny przemocy przerażają, a wszystkie rodzaje broni, zapalniki, druty, kostki dynamitu zostają skrupulatnie opisane - pośród tego wszystkiego umieszcza autor jednak śliczną, niewinną historię miłosną oraz refleksje o życiu i śmierci, przejmujące dla każdego człowieka w każdych warunkach. I to, moim zdaniem, stanowi o szczególnej wartości tej powieści.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-aCeUhWGubVc/UWQJDWisr2I/AAAAAAAAH44/I_f94TeZIyA/s1600/For-Whom-The-Bells-Tolls-17-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="255" src="http://4.bp.blogspot.com/-aCeUhWGubVc/UWQJDWisr2I/AAAAAAAAH44/I_f94TeZIyA/s400/For-Whom-The-Bells-Tolls-17-1.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na deser - kadr z filmu-ekranizacji powieści, ze śliczną Ingrid Bergman oraz Gary'm Cooperem, osobistym przyjacielem Hemingwaya, który od początku widział go w tej roli, aczkolwiek z samego filmu nie był zadowolony</td></tr>
</tbody></table>
<br />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-43110952355705128772013-03-13T15:47:00.002-07:002013-03-16T08:37:03.367-07:00"W poszukiwaniu straconego czasu" tom VI "Utracona" rozdziały III i IV, oraz tom VII "Czas odnaleziony"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-ThQf8KyydUY/UUEByiFPfaI/AAAAAAAAH4c/X49GV-Uf8MI/s1600/1_5577e647b3e8.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="223" src="http://1.bp.blogspot.com/-ThQf8KyydUY/UUEByiFPfaI/AAAAAAAAH4c/X49GV-Uf8MI/s320/1_5577e647b3e8.jpg" width="320" /></a></div>
Minął już rok... Rok z niewielkim okładem - od kiedy rozpoczęłam lekturę Prousta... I oto po roku - skończyłam.<br />
Oczywiście z pewnością byłoby o wiele lepiej przeczytać tę całą powieść w krótszym czasie - łatwiej wówczas zapewne można by się zorientować w skomplikowanej sieci powiązań, jaką snuje między swoimi bohaterami Proust, łatwiej byłoby też pewnie nadążyć za jego myślą, którą potrafi autor rozkładać na najpierwsze pierwiastki na przestrzeni wielu, wielu stron. W moim jednak przypadku było to niemożliwe. Na czytanie mam bardzo niewiele czasu, a że do tego próbowałam jeszcze na bieżąco "recenzować" kolejne partie tekstu, stąd lektura tym bardziej rozciągnęła się w czasie. Niemniej uważam, że nie straciłam zbyt wiele. Każdy kolejny fragment tekstu czytałam z możliwie dużym skupieniem, często ze zdumieniem i z zachwytem i do niektórych rozdziałów, wiem to niemal na pewno, w przyszłości jeszcze wrócę - a już koniecznie do rozdziału ostatniego, który mnie olśnił, a któremu nie mogłam poświęcić tyle uwagi, ile bym chciała.<br />
<br />
Jak łatwo zauważyć, zamierzam odnieść się do ostatniego rozdziału tomu VI oraz do całego tomu VII w jednym wpisie. Ostatni miesiąc był dla mnie po prostu szczególnie trudny i na pisanie nie miałam zupełnie czasu. Jeszcze w trakcie lektury końcówki tomu VI zrobiłam sobie notatki, które tu przytoczę i w odniesieniu do tomu VI na tym poprzestanę. Oto moje notatki:<br />
<br />
"W czwartym rozdziale Proust po raz kolejny zaskakuje. W pociągu jadącym z Wenecji do Paryża M. wraz z matką otrzymują depesze, z których dowiadują się o dwóch zdumiewających małżeństwach: Gilberty z Robertem de Saint-Loup oraz młodego Cambremera, siostrzeńca Legrandina z... córką Jupiena, zaadoptowaną przez... barona de Charlus!!! Za pomocą tego dziwnego fabularnego zabiegu Proust tworzy znienacka zupełnie nowe relacje między bohaterami, a także, w dalszym ciągu powieści, każe wielu z nich ulec kolejnym wstrząsającym przemianom. I tak: Gilberta, która nieoczekiwanie weszła do rodu Guermantów, o czym nie śmiała nawet marzyć, po kilku miesiącach zaczyna mieć w pogardzie stosunki z arystokracją i zrywa je otwarcie; podobnie Legrandin, dostawszy się w końcu na wymarzone salony, szybko doznaje przesytu i wycofuje się do swoich pierwotnych, "poetyckich" pasji. Córka Jupiena umiera na tyfus kilka tygodni po ślubie, natomiast jej owdowiały małżonek okazuje się (oczywiście) mieć skłonności homoseksualne, co bardzo odpowiada baronowi de Charlus... Najgorsze jednak przemiany dokonują się w Robercie de Saint-Loup. W roli męża pozostaje niejednoznaczny - w niektórych akapitach troskliwy i kochający żonę, chociażby za to, że dała mu fortunę, w innych - zdradza ją bez pohamowań, i to w dodatku... z mężczyznami. Co więcej, aby ukryć swoje skłonności, afiszuje się z kobietami i specjalnie podtrzymuje pogłoski, że ma liczne kochanki. To jednak nie wszystko - od czasu, gdy zaczął interesować się mężczyznami, Robert nie szuka już u nich przyjaźni i w stosunku do M. pozostaje oschły i obojętny. Jak łatwo się domyślić, okrutny ten cios podważa u Marcela wiarę już nie tylko w miłość, ale i w przyjaźń. Aby zaś dodać pikanterii tym wszystkim rewelacjom - kochankiem Roberta, na którego ten wydaje ogromne kwoty jest nie kto inny, lecz... Morel! ... ... ...<br />
<br />
Jednocześnie M. napomyka o tym, że po raz kolejny zacieśnia się więź między nim a Gilbertą. Więź niewinna, ciepła, bo - nieskażona miłością..."<br />
<br />
Tom VII pod znaczącym (i jakże intrygującym!) tytułem "Czas odnaleziony", składa się z trzech rozdziałów. Pierwszy, króciutki, opowiada o pobycie Marcela w Tansonville, u Gilberty, z którą chodzi na spacery sentymentalne po okolicach Combray. Rozdział ten jest nieco nostalgiczny, kończy się też smutną konstatacją, do której doprowadza Marcela lektura dziennika Goncourta - mianowicie bohater dochodzi do wniosku, że nawet jeśli ma lekkość pióra, to nie posiada wrażliwości, która pozwalałaby mu pisać, że po prostu nie ma literackiego talentu.<br />
Kolejny rozdział przenosi nas znienacka do roku 1916, kiedy to Marcel, po długim pobycie w nieokreślonym bliżej sanatorium, odwiedza Paryż - Paryż czasów wojny. Przyznam, że rozdział ten czytało mi się bardzo źle. Po pierwsze - z przyczyn technicznych. Tłumaczenie Rogozińskiego wydaje mi się nieco "cięższe" niż tłumaczenia Żeleńskiego czy Tulli. Rogoziński pozwala sobie na zdania tak długie i zawiłe, że naprawdę trudno rozeznać się w ich strukturze i wyłuskać z nich istotę rzeczy. Ponadto liczne przypisy, będące tłumaczeniami "notatek" doklejanych przez Prousta do tekstu, pomnażają jedynie chaos. W końcu zdarzają się w tekście powtórzenia (np. to samo dokładnie porównanie na przestrzeni kilku stron) oraz, sporadycznie, nawiązania do tego, czego wcześniej nie było, a co dopiero później pojawia się w tekście. Obok trudności technicznych, miałam również problemy merytoryczne z tym rozdziałem. Długie wywody na temat wojny, rozkładu sił między przeciwnikami, rokowań, stron itd. nużyły mnie niestety niezmiernie. Ponadto dużą część tego rozdziału Proust poświęca baronowi de Charlus, który w pogoni za swoimi coraz bardziej perwersyjnymi pragnieniami, które zaspokaja w "męskim" domu publicznym prowadzonym przez Jupiena (!!!) osiąga coś na kształt moralnego dna, o czym też nie czyta się łatwo. Nie pamiętam również już detalicznie, co jeszcze "dzieje się" w tym rozdziale (tragiczna śmierć Saint-Loup'a?), ale też nie będę już do tego wracać.<br />
<br />
Olśniewający jest za to rozdział ostatni. Czy umiem go opisać? Obawiam się, że nie...<br />
Rozdział ten nosi tytuł "Koncert u księżnej de Guermantes", przy czym księżną de Guermantes jest tym razem pani Verdurin, która po śmierci męża, za sprawą swojej świetnej pozycji, która bardzo umocniła się w czasach wojny, ożeniła się z, również owdowiałym, księciem de Guermantes. Marcel, po długiej nieobecności w Paryżu (a więc i "w świecie"), postanawia skorzystać z zaproszenia na koncert (którego gwiazdą ma być Rachela), zanim jednak tam dotrze, na schodach do pałacu, zachwiawszy się na płytce chodnikowej, doznaje nagle olśnienia. Podobnie jak niegdyś za sprawą smaku magdalenki zanurzonej w łyżeczce herbaty, a potem jeszcze wielokrotnie w różnych momentach z pozoru nic nie znaczących, prozaicznych, kiedy z niejasnych dla siebie przyczyn, ogarniało go nagle poczucie szczęścia, a zarazem tajemnicy, której nie umiał zgłębić, tak i tym razem, chwiejna płytka chodnikowa przyprawiła go o silne, niewyjaśnione z początku wzruszenie. Marcel jednak skupił się na tym wrażeniu tak mocno, że szybko odkrył, iż to błahe wydarzenie, chwilowa utrata równowagi na nierównym chodniku, obudziło w nim wspomnienie uczucia identycznego, zagrzebanego we wspomnieniach odległej przeszłości, pochodzącego z czasów dzieciństwa, z czasów słonecznych dni w Combray. Tym samym w końcu, po wielu latach, Marcel zrozumiał znaczenie tych krótkich chwil szczęścia, których istotność zawsze podejrzewał, ale których nigdy nie umiał "uchwycić". Są to chwile niepojęte, kiedy umysł uwalnia się niejako spod wpływu czasu, kiedy proste doznania przenikają człowieka na wskroś, wywołują dreszcz wzruszenia, czasem w powiązaniu ze wspomnieniami, czasem zaś zupełnie niezależnie od nich. Marcel, przejęty swoim odkryciem, pogrążony w myślach na ten temat, już po kilku minutach doznaje podobnego wstrząsu, a potem jeszcze kolejnego - raz pod wpływem brzęknięcia widelca uderzającego o talerzyk, potem zaś ujrzawszy obwolutę książki, którą w dzieciństwie otrzymał od Babki. We wrażeniach tych, niezależnie, czy wiążą go one z przeszłością, czy nie, Marcel rozpoznaje prawdę - prawdę o istocie rzeczy, o porządku zjawisk. Życie człowieka "skupia się", "zagęszcza" wokół takich chwil. Marcel w końcu i z największym przejęciem odkrywa, że to o tym musi napisać powieść - że musi odwrócić się od "świata" i ludzi, zamknąć w sobie, zajrzeć wgłąb siebie, aby móc pisać i wydobywać to, co najistotniejsze, a co pozwoli również innym zrozumieć tę świeżo-odkrytą "prawdę". I chociaż ja sama nie umiem zbyt czytelnie o tym pisać, to muszę za to przyznać, że mam wrażenie, iż wiem dokładnie, o czym tym razem Proust pisze. Znam te "chwile olśnień" z doświadczenia, pamiętam jak dziś ten deszczowy wieczór sierpniowy, kiedy stałam na skrzyżowaniu dwóch ulic, na czerwonym świetle, moknąc - zachwycona i szczęśliwa "bez powodu"...<br />
Podekscytowany wizją swojego przyszłego dzieła Marcel wkracza do salonu Guermnatów, by tu z największym zdumieniem dokonać nowego odkrycia - o tym, jak wszyscy, których znał, pozmieniali się radykalnie, i postarzeli. I tutaj muszę zaznaczyć, że wielu już autorów pisało o upływającym czasie, zmianach, jakie zachodzą w ludziach itd. Jednak Proust jest moim zdaniem w tej dziedzinie niedościgniony. Ten fenomen upływającego czasu i tego, jak ludzie go odczuwają (bądź też jak starają się, świadomie lub nie, trwać w złudzeniu, że upływanie czasu ich nie dotyczy) - Proust opisuje w taki sposób, że nie można nie odczuć tych refleksji niejako "na własnej skórze", tak bardzo są angażujące... Spostrzeżenia Prousta są również często zdumiewająco trafne - np. o tym, że każdy człowiek postrzega swoich rówieśników (a wtórnie i siebie), o ile ich zna od czasów młodości, jako ludzi młodych, niezależnie od tego, ile lat tej przyjaźni już upłynęło.<br />
Odkrywszy, jak jego przyjaciele się postarzeli, a zatem jak i sam się postarzał, Marcel nagle z silnym niepokojem zaczyna zastanawiać się, czy jego książka ma szanse powstać, skoro najpewniej zostało mu niewiele czasu i w każdej chwili może doznać uszczerbku na duszy lub ciele. Ostatnie strony powieści bardzo są już naznaczone tym niepokojem, "skądinąd poniekąd" - słusznym...<br />
Te dwa odkrycia - o chwilach "poza czasem" oraz o "upływaniu czasu" nie są jedynymi, jakich M. dokonuje. Autor powieści bardzo pięknie pisze jeszcze na przykład o tym, że przeszłość ISTNIEJE, że każdy człowiek nosi w sobie bagaż przeszłości, która go kształtuje, definiuje, do której zawsze też może wrócić...<br />
<br />
Na koniec chciałabym zwrócić uwagę na dwa fragmenty tekstu bardzo trafne, nie tylko w odniesieniu do powieści Prousta: Oto i one:<br />
<br />
1.<br />
"W rzeczywistości bowiem każdy czytelnik jest, kiedy czyta, czytelnikiem samego siebie - swoim własnym. Dzieło pisarza to tylko rodzaj instrumentu optycznego zaofiarowanego czytelnikowi, aby czytelnik mógł rozeznać się w tym, czego, gdyby nie książka, nie dostrzegłby w sobie może."<br />
2.<br />
"myślałem o (...) moich czytelnikach. Gdyż moim zdaniem nie będą oni moimi czytelnikami, ale czytelnikami samych siebie, bo moja książka będzie tylko rodzajem szkieł powiększających, jak soczewki, które podawał nabywcy optyk w Combray; dzięki mojej książce dostarczę czytelnikom sposobu czytania w samych sobie. Tak iż nie będę żądał, by mnie chwalili lub oczerniali, lecz tylko by mi powiedzieli, czy trafiłem w sedno, czy słowa, które odczytują w sobie, są właśnie słowami, które napisałem (rozbieżności pod tym względem możliwe nie zawsze powinny zresztą pochodzić z tego, żebym się pomylił, ale czasem i z tego, że oczy czytelnika nie będą zaliczały się do tych, dla których książka ta będzie dopasowana, by mógł dobrze czytać w sobie)."<br />
<br />
Nie wiem, ile już razy, obserwując jakąś sytuację z własnego życia lub życia ludzi wokół mnie, przyłapałam się na myśli "Ooo.. To zupełnie, jak u Prousta!" albo "Proust o tym pisał!". Mam też poczucie, że niezależnie od takich spostrzeżeń, powieść ta oddziaływała na mnie niezwykle silnie, szczególnie w ostatnim czasie. Kiedyś wydawało mi się, że człowiek pozostaje na zawsze nieodwołalnie samotny ze swoimi najważniejszymi niepokojami, lękami, ze swoją "zagadką istnienia". Mam jednak wrażenie, że Proustowi udało się tę samotność przełamać, opisać uczucia "nieopisywalne" i to z takim kunsztem, że szybko stają się one udziałem zdumionego czytelnika. Nie umiem opisać, jak istotnym i niezwykłym doświadczeniem była dla mnie lektura tej monstrualnych rozmiarów powieści.<br />
<br />
WIELKIE UKŁONY!!!totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-51474181291961637642013-01-20T14:26:00.002-08:002013-01-20T14:26:59.864-08:00"Goldfinger"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-OybSdmqa2yY/UPxsCQWrV4I/AAAAAAAAH3k/zVC7pVJT9LA/s1600/images+(3).jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-OybSdmqa2yY/UPxsCQWrV4I/AAAAAAAAH3k/zVC7pVJT9LA/s1600/images+(3).jpg" /></a></div>
Obejrzałam "Goldfingera" i dokonałam wstrząsającego odkrycia, że James Bond nie jest "superbohaterem"! To aż niewiarygodne, ile w ciągu tego jednego filmu popełnił on błędów, które często kończyły się tragicznie dla osób postronnych. Dwie kobiety giną u jego boku! Agent 007 jest oczywiście biegły w sztukach walki, inteligentny, pomysłowy, elokwentny i czarujący, ale z drugiej strony zdumiewa jego niefrasobliwość i wprawia w osłupienie niezdolność do przewidywania nawet bardzo oczywistych zagrożeń.<br />
<br />
Odkrycie to jednak uczyniło mi Bonda bardziej ludzkim, przyjemnie odmiennym od "cyber-bohaterów" współczesnych filmów, w rodzaju Bourne'a, który (z całym szacunkiem), wyposażony w nadludzkie zdolności psycho-fizyczne, traci poważnie na charakterze... A tego Bondowi odmówić nie można - jest zabawny, dobrze wychowany, wszechstronny, uwodzicielski, a już szczególnie taki jest - w wykonaniu sir Seana Connery'ego, z jego ujmującym, szkockim akcentem...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-NmHmOaW_okk/UPxuSKkT-WI/AAAAAAAAH4I/FDhQ-A4CLJA/s1600/Goldfinger-james-bond-6182703-1197-716.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="238" src="http://1.bp.blogspot.com/-NmHmOaW_okk/UPxuSKkT-WI/AAAAAAAAH4I/FDhQ-A4CLJA/s400/Goldfinger-james-bond-6182703-1197-716.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
Poza tym Bond jest w każdym calu kultowy. Kultowe są jego gadżety (i w ogóle postać Q w białym kitlu), kultowy jest rewelacyjny motyw muzyczny stworzony na potrzeby tego filmu, kultowe jest słynne martini z wódką - wstrząśnięte, nie zmieszane. Drink ten, notabene, podobnie jak gadżety Bonda, pojawiają się po raz pierwszy podobno właśnie w Goldfingerze.<br />
<br />
Treści Goldfingera streszczać nie zamierzam. Zwrócę natomiast uwagę na to, że jest to film sensacyjny, który mimo upływu tylu już lat pozostaje angażujący, trzyma w napięciu, intryguje i bawi. Co prawda scena, w której wszyscy mieszkańcy wojskowego miasteczka padają na ziemię udając, że tak natychmiast zadziałał na nich magiczny środek nasenny o działaniu utrzymującym się przez 24 godziny, ale oddziałujący tylko przez 5 minut po rozpyleniu przez samolot - otóż scena ta była nieco ponad moją pobłażliwość. Bond ma jednak swoje prawa, taki po prostu jest i należy to uszanować.<br />
<br />
Czy można coś więcej napisać o tym zupełnie niepowtarzalnym zjawisku, jakim jest 50 lat sobie liczący i ciągle równie atrakcyjny tajny agent "Jej Królewskiej Mości"? Nie. Trzeba po prostu oglądać - równie chętnie "Goldfingera", jak "Skyfalla"... :)<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-EtbVO5EIp9U/UPxsvxhx69I/AAAAAAAAH3s/IFEx-ELdWw8/s1600/Shirley_Eaton_as_Jill_Masterson_in_Goldfinger.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="191" src="http://4.bp.blogspot.com/-EtbVO5EIp9U/UPxsvxhx69I/AAAAAAAAH3s/IFEx-ELdWw8/s400/Shirley_Eaton_as_Jill_Masterson_in_Goldfinger.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">a na koniec cudowna, wizjonerska scena z jedną z ofiar niefrasobliwości agenta 007 w roli głównej...</td></tr>
</tbody></table>
<br />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-78037497925527069702013-01-20T14:02:00.000-08:002013-01-20T14:04:16.571-08:00"W poszukiwaniu straconego czasu" tom VI "Utracona" rozdział IITak jak w pierwszym rozdziale Marcel traci Albertynę w sensie dosłownym - ukochana opuszcza go i zaraz potem umiera, tak w kolejnym traci ją stopniowo w pamięci, wspomnienia o niej z bolesnych i przyprawiających o rozpacz stają się coraz bardziej odległe i miłe. Nowe "ja" Marcela, jak sam to tłumaczy, zastąpiło "ja" poprzednie i to nowe "ja" zna Albertynę już tylko pośrednio, jedynie z opowieści, nie może więc kochać jej tak mocno, jak "ja" minione...<br />
W tym czasie też, kiedy Marcel stopniowo zapomina o Albertynie, poznaje na nowo Gilbertę, którą początkowo bierze za kogoś innego i na chwilę niemal zakochuje się w niej. Gilberta tymczasem nie jest już panną Swann, lecz panną Forcheville, adoptował ją bowiem nowy mąż jej matki (znany nam już z pierwszego tomu!). Gilberta stanowi teraz najbardziej atrakcyjną partię w Paryżu, chętnie więc pozbyła się niewygodnego, semickiego nazwiska. Na tym jednak nie koniec - ta śliczna dziewczyna, która po ojcu odziedziczyła błyskotliwy intelekt, robi wszystko, aby nie być kojarzoną z osobą Swanna, wraz z nazwiskiem wypiera się pamięci o tym, który tak ją kochał i w niej upatrywał jedynej nadziei na własne, pośmiertne "trwanie". M., świadomy tego wszystkiego, przygląda się Gilbercie z żalem...<br />
Tymczasem kolejne spotkania z Anną odkrywają przed Marcelem nowe rewelacje na temat Albertyny. Odkrycia te zasmucają go, choć nie tak silnie, jak jeszcze kilka tygodni wcześniej, a jednocześnie utwierdzają w przekonaniu, że "życie jest zbyt zawiłe i nie sposób dojść prawdy" oraz (po kilku stronach), że "prawda jest rzeczą równie zawiłą jak życie".<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-UZrxkYb_2Ug/UPxoEmGQa9I/AAAAAAAAH3Q/gY27nXFzOps/s1600/figaro1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-UZrxkYb_2Ug/UPxoEmGQa9I/AAAAAAAAH3Q/gY27nXFzOps/s1600/figaro1.jpg" /></a></div>
W końcu w rozdziale tym ma miejsce wydarzenie bardzo istotne, jakim jest publikacja artykułu M. na pierwszej stronie "Le Figaro". Zdumienie, radość i jednocześnie troska o to, czy artykuł będzie czytany, jak zostanie odebrany itd. przepełniają Marcela, gdy po raz pierwszy z niedowierzaniem odczytuje swoje własne słowa w druku. To jego pierwszy krok na drodze do pisarskiej kariery, chociaż już teraz przeczuwa on, że "kariera" nie jest celem, dla którego będzie pisać, i że w miarę, jak "pogrąży się" w pisaniu, zniknie zarazem dla świata, który straci dla niego znaczenie...<br />
<br />
W ostatnim zaś zdaniu narrator zapowiada, że kolejne rozdziały przeniosą nas do... Wenecji!totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-5904646936027056642013-01-13T12:57:00.000-08:002013-01-13T12:57:49.109-08:00"Łowca Androidów"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-o6OFsqa7-Ik/UPMc9033K-I/AAAAAAAAH2c/6vB2QMf-M0Q/s1600/lowca-androidow-wersja-rezyserska-b-iext3916672.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-o6OFsqa7-Ik/UPMc9033K-I/AAAAAAAAH2c/6vB2QMf-M0Q/s320/lowca-androidow-wersja-rezyserska-b-iext3916672.jpg" width="224" /></a></div>
"Łowca Androidów" to, podobnie jak "Odyseja Kosmiczna", film o przyszłości. Jest to jednak przyszłość, z perspektywy czasów obecnych, dosyć nieodległa - akcja filmu toczy się w roku 2019. Podobnie jak w przypadku "Odysei", tak i tym razem mam wrażenie, że autorzy filmu / powieści nieco przeszacowali tempo cywilizacyjnego postępu - wielopiętrowe miasta, podboje odległych galaktyk i, w końcu, genetycznie zaprogramowane "humanoidy" - to wszystko jeszcze daleko przed nami. Szczęśliwie również świat póki co nie jest tak straszliwie ponury, jak w mrocznym obrazie Ridleya Scotta...<br />
"Łowca..." jest nakręcony w konwencji neo-noir, mimo więc, że w "kolorze" i w przyszłości, film utrzymany jest w typowym, "czarnym" klimacie, akcja toczy się niemal wyłącznie w nocy, lub przynajmniej o zmierzchu, oraz w strugach nieustającego deszczu. Nastrój jest niepokojący, granica między dobrem a złem - nieostra.<br />
<br />
Wspomniane "humanoidy", nazywane w filmie "replikantami", tudzież "androidami", to rodzaj ludzkich klonów, genetycznie zmodyfikowanych i produkowanych do określonych celów. Replikanci przewyższają ludzi zręcznością i siłą, a niekiedy również - inteligencją. Zasadniczą cechą różniącą ich od ludzi jest niezdolność do odczuwania emocji, co jednak nie jest do końca prawdą, gdyż z upływem czasu androidy "uczą się" również uczuć. Jak łatwo przewidzieć, istoty takie mogłyby stanowić dla ludzi zagrożenie, stąd są tak zaprogramowane, aby żyć nie dłużej niż 4 lata... Replikanci są wykorzystywani przez ludzi jako niewolnicy przy niebezpiecznych pracach na odległych planetach, a jednocześnie na Ziemi nie wolno im przebywać. Specjalnie powołane do tego jednostki policji (tzw. "łowcy androidów") zabijają (co określa się mianem "dymisjonowania") replikantów, którym uda się znaleźć na Ziemi.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-7xXkmzODF2k/UPMd0UFrcjI/AAAAAAAAH2o/jdjWXsZHJNo/s1600/blade_runner1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="217" src="http://2.bp.blogspot.com/-7xXkmzODF2k/UPMd0UFrcjI/AAAAAAAAH2o/jdjWXsZHJNo/s400/blade_runner1.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
Rick Deckard (w tej roli Harrison Ford, już po raz trzeci na naszym blogu!) jest oczywiście (chociaż mimo woli) takim łowcą androidów. Dostaje on zlecenie odnalezienia i zdymisjonowania kilkorga replikantów, którzy przedostali się na Ziemię. Przy tej okazji poznaje on twórcę androidów oraz jego najnowsze dzieło- Rachel, replikantkę "wyposażoną" we wspomnienia i nieświadomą tego, że nie jest człowiekiem. Deckard zakochuje się oczywiście w pięknej i smutnej Rachel (która, na marginesie, ratuje mu w międzyczasie życie), a tymczasem jego przełożeni dołączają ją do listy jego "celów".<br />
<br />
Film ten traktuje więc oczywiście o istocie człowieczeństwa. W świecie ludzi i androidów trudno nie zaobserwować paradoksalnego zjawiska, że podczas gdy androidy odkrywają w sobie człowieczeństwo, tworzą więzi, pragną żyć i być ludźmi, ludzie z drugiej strony są obojętni, bezwzględni i wydają się swoje człowieczeństwo zatracać. Doczytałam się, że wśród miłośników filmu trwa debata, czy Deckard był androidem (przemawia za tym kilka scen oraz sam Ridley Scott ;) ) czy jednak człowiekiem. Moim zdaniem to nie ma aż tak dużego znaczenia - film sugeruje, że człowieka definiuje nie - pochodzenie, lecz zdolność do odczuwania wyższych uczuć - miłości, współczucia, cierpienia...<br />
<br />
Kolejnym zagadnieniem, jakie film porusza, jest oczywiście pytanie, w jakim kierunku zmierzamy. Do czego prowadzi nas postęp techniczny, nieustająca ekspansja, coraz dalej idące eksperymenty w dziedzinie medycyny? Oczywiście z takich pytań nie może nic wyniknąć - nawet jeśli udzielimy na nie jakichś odpowiedzi, nie wpłyniemy w żaden sposób na kierunek i dynamikę rozwoju wszystkich wymienionych zjawisk...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Pj_t3YSyvRA/UPMeC1E4fCI/AAAAAAAAH20/OTmOVfnxW20/s1600/large_blade_runner_final_blu-ray_2x.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="225" src="http://3.bp.blogspot.com/-Pj_t3YSyvRA/UPMeC1E4fCI/AAAAAAAAH20/OTmOVfnxW20/s400/large_blade_runner_final_blu-ray_2x.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
Film więc dotyka zagadnień istotnych, w dodatku jest interesujący wizualnie - do mnie ta ponura, niepokojąca, zasnuta deszczem wizja Los Angeles przyszłości przemawia. Niemniej nie nazwałabym tego obrazu "olśniewającym arcydziełem", jak głosi cytat z recenzji w New York Newsday umieszczony na okładce płyty DVD. Film nie angażuje emocjonalnie, a i dla intelektu te opisane powyżej, oklepane w gruncie rzeczy pytania, nie stanowią jakiejś nadzwyczajnej pobudki. Wydaje mi się, że na liście 100 najlepszych filmów wszech czasów znalazłabym dla niego jakieś zamienniki...<br />
<br />
Oglądało się jednak przyjemnie - wieczór niezmarnowany - i na tym kończę.totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-72533851817282841382013-01-10T15:34:00.002-08:002013-01-10T15:34:37.833-08:00"W poszukiwaniu straconego czasu" tom VI "Utracona" rozdział I<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-elil7YkZKwc/UO9O386W9EI/AAAAAAAAH2M/Aj1OX8s4w1M/s1600/W-poszukiwaniu-straconego-czasu-Tom-6-Utracona,18382.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-elil7YkZKwc/UO9O386W9EI/AAAAAAAAH2M/Aj1OX8s4w1M/s320/W-poszukiwaniu-straconego-czasu-Tom-6-Utracona,18382.jpg" width="195" /></a></div>
VI tom powieści Prousta przeszedł od czasu pierwszej publikacji kilka istotnych przeobrażeń, z których najistotniejsze miało miejsce w 1987 roku, kiedy to przeredagowano go zgodnie z maszynopisem odkrytym przez zięcia siostrzenicy Prousta po jej śmierci. Jak podaje "wiki", w wersji tej Proust dodał pewien "kluczowy szczegół", a także usunął sporą partię tekstu. We wspomnianym 1987 ukazał się więc VI tom pod nowym tytułem "<i>La Fugitive</i>" (poprzedni tytuł: "<i>Albertine disparue</i>", w przekładzie polskim "Nie ma Albertyny"). Natomiast w 2001 pojawiło się nowe polskie tłumaczenie VI tomu autorstwa Magdaleny Tulli. Uwzględnia ono obydwie wersje tej części powieści i nosi tytuł "Utracona". I ten właśnie przekład czytam teraz...<br />
<br />
Nie ma Albertyny. Marcel nie może się z tym pogodzić, jedynym ukojeniem są dla niego próby sprowadzenia jej do siebie z powrotem. Najpierw więc ucieka się do typowej dla siebie intrygi - wysyła Roberta de Saint-Loup do pani Bontemps, aby przy pomocy wysokiej łapówki zmusił ją, by wpłynęła na siostrzenicę. Następnie, jako że Albertyna natychmiast rozszyfrowuje jego intencje, dochodzi do gwałtownej wymiany listów między kochankami, w których to listach M. początkowo, jak zwykle, kłamie obficie, deklarując, że między nimi już szczęśliwie skończone, zatem teraz weźmie do siebie Annę. Kiedy jednak widzi, że jego taktyka zdaje się nie przybliżać go ani odrobinę do upragnionego celu, w kolejnym liście otwarcie błaga ukochaną, by do niego wróciła. "Odpowiedź" jest jedyną, jakiej naprawdę nie można się było spodziewać. Marcel otrzymuje telegram z informacją, że Albertyna nie żyje! Zginęła w tragicznym wypadku.<br />
Co więcej, w chwilę później narrator otrzymuje jeszcze ostatnie listy od Albertyny - w drugim z nich zapowiada ona, że oczywiście natychmiast do niego wróci...<br />
<br />
Nie będę próbowała opisać tego, co z takim kunsztem Proust opisuje na kolejnych dziesiątkach stron tej części powieści - tego, czym jest śmierć osoby bliskiej. Miłość Marcela wskutek tej śmierci zamiast ucichnąć - narasta, rozniecana beznadziejną tęsknotą i ciągle żywą zazdrością. Zazdrość popycha nawet Marcela do ponawiania dochodzenia w sprawie prowadzenia się Albertyny - w tym celu wysyła Aimego do Balbec, a następnie do Nicei, by tam poszukiwał dowodów na homoerotyczne miłostki kochanki (o zgrozo!). Albertyna jest też ciągle obecna w jego wspomnieniach, w jego myślach. Patrzy na świat uwzględniając jej perspektywę, poszukuje środowisk, w których ona by się najpewniej obracała, zaczyna nawet gustować w brunetkach, podejrzewając, że i ona preferowała taki typ dziewczęcej urody.<br />
<br />
W wielu miejscach tego rozdziału (zarówno przed, jak i po śmierci Albertyny) pojawia się też myśl, na którą chciałam zwrócić szczególną uwagę, a mianowicie, jak dalece człowiek nie zna siebie samego. "Umysł, nawet najbardziej przenikliwy, nie może zobaczyć substancji, która go wypełnia" - pisze Proust - "Myliłem się, gdy wierzyłem, że potrafię czytać we własnym sercu". W tym miejscu nie sposób nie zacytować "Więc można kochać i nie wiedzieć o tym"... Myśl ta jednak jest jeszcze głębsza. Nie tylko bowiem chodzi o to, że człowiek pozostaje nieświadomy swojej miłości dopóki jej nie straci, lecz także o to, że naprawdę nie zna siebie. Myśląc o sobie, ulega złudzeniu, które sam na swój temat tworzy. A tymczasem w środku kłębią się w nim dzikie emocje, nieuświadomione pragnienia, uprzedzenia, motywacje itd. Po przeczytaniu 180 stron tekstu poświęconych zasadniczo "jednej utracie" uświadamiam sobie, jak złożoną i niezbadaną w gruncie rzeczy strukturą jest ludzka psychika. Proust zmusza czytelnika (mnie przynajmniej) do zatrzymania się nad swoim własnym doświadczaniem życia - czy potrafię odpowiedzieć na pytania, dlaczego czasami przepełnia mnie uczucie szczęśliwości, albo dlaczego płaczę, czego naprawdę się boję, czym się kieruję w życiu? (a podobno Proust nie znał Freuda w ogóle...)<br />
Ten wątek najbardziej spodobał mi się w I rozdziale VI tomu. Poza tym zaś nie ukrywam, że jakkolwiek urzeczona Proustem, marzę o tym, by (po roku!!!) skończyć już tę lekturę...<br />
<br />
P.S. Marcel porównuje w pewnym momencie swój los do losu Swanna wskazując na pewne lustrzane podobieństwa, ale także na "symetryczne" różnice. Sugeruje, że najistotniejsza różnica., różnica "w powołaniu" dopiero się ujawni...<br />
<br />
P.S. P.S. W rozdziale tym Marcel odkrywa również niegodziwą naturę swojego przyjaciela, Roberta Saint-Loup, podsłuchawszy przypadkowo rozmowę, w której ten udziela służącemu nikczemnych wskazówek, jak pozbyć się niewygodnego konkurenta z pałacu księżnej Oriany. Natychmiast przypominają mi się radykalne zmiany charakteru, jakim ulegali inni bohaterowie powieści, szczególnie w tomie II. Dlaczego jednak Robert? Ostatni chyba człowiek (nie licząc matki), który był nie tylko bliski Marcelowi, ale który wydawał się dobrym i uczciwym... Do smutnego tego wątku zapewne jeszcze Proust powróci...totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-47661112817802690242012-12-29T12:45:00.004-08:002012-12-29T12:50:22.616-08:00"W poszukiwaniu straconego czasu" tom V "Uwięziona" rozdział III "Zniknięcie Albertyny"W rozmowie Marcela z Albertyną na temat Dostojewskiego pada takie zdanie, że obsesja morderstwa ma u tego pisarza coś szczególnego i czyni go ona Marcelowi kimś bardzo obcym. Ja zaczynam mieć podobne odczucia w odniesieniu do zjawiska obsesyjnej, zazdrosnej miłości u Prousta. Kolejny, ostatni rozdział piątego tomu znów koncentruje się na zawiłej relacji dwojga bohaterów - znudzonego, ale nieustępliwie zazdrosnego Marcela oraz Albertyny - nadal tajemniczej, ciągle uciekającej się do kłamstw i wykrętów. W czasie jednej z ich rozlicznych sprzeczek Marcel znienacka postanawia, że muszą się nieodwołalnie i natychmiast rozstać i obstaje przy tym stanowczo, będąc jednocześnie pewnym (i spokojnym), że rozstanie jest zupełnie niemożliwe. Odgrywa on tę scenę tak przekonująco, że w końcu sam zaczyna odczuwać trwogę i ból rozstania. Zdumiona Albertyna wydaje się wierzyć w jego zamiary (czy jednak nie jest aktorką równie przekonującą jak jej kochanek?), martwi się, płacze, by w końcu z wdzięcznością przyjąć propozycję pogodzenia.<br />
W jakiś czas potem jednak dochodzi do kolejnej kłótni, po której coś "pęka" w Albertynie - staje się ona nieoczekiwanie łagodna, opanowana, chłodna. Zamyka się, odwraca od Marcela nieodwołalnie. Pozostaje posłuszna, godzi się zostać z nim do późnego wieczora, ale nie całuje go już na dobranoc. Kiedy zaś w końcu udaje się do swojego pokoju, pozwala sobie na coś, co w domu tym było nie do pomyślenia - z hukiem otwiera okno w środku nocy. Złowrogi hałas przejmuje Marcela trwogą - jest to znak, któremu nie chce wierzyć, to ponura zapowiedź nieuchronnego rozstania. W następujących potem tygodniach Albertyna nadal pozostaje uległa, godzi się z łatwością na wszelkie projekty Marcela, a jednak nie ma już dla niego dawnej czułości, pozostaje odmieniona. Marcel dochodzi więc pewnego wiosennego poranka do wniosku, że jest to chyba najbardziej odpowiedni moment na łagodne rozstanie i kiedy je planuje, kiedy obmyśla, jak je przeprowadzić i jakie potem otworzą się przed nim możliwości - ona nieoczekiwanie go opuszcza, po prostu odjeżdża nie pożegnawszy się, zostawia mu tylko krótki list. Takim oto efektownym zakończeniem zwieńczył Proust (tudzież redaktorzy jego dzieła) piąty tom powieści. Marcel, usłyszawszy od Franciszki informację o odejściu Albertyny, czuje, że traci oddech, zlewa go zimny pot - w jednej sekundzie odkrywa, że ta, która wydawała mu się obojętna, z którą planował się rozstać, jest mu najdroższa i nieodzowna.<br />
<br />
Przyznam, że bohaterowie Prousta (w tym przypadku mam na myśli zarówno Marcela, jak i Albertynę) są tak egoistyczni, nieuczciwi, tak pożądliwi i próżni, że nie znajduję w sobie dla nich zbyt wiele współczucia. Ucieczka Albertyny w moim odbiorze była konieczna, by Marcel poprzez utratę miłości pojął głębiej, czym miłość jest (chociaż mogło mu się wydawać, że o miłości i jej udrękach wie już wszystko). Jako czytelnik blisko już z postaciami powieści związany mam ochotę napisać "I bardzo dobrze, że w końcu uciekła. Najwyższa pora".<br />
<br />
Chciałabym za to wrócić do wspomnianej już przeze mnie rozmowy Marcela z Albertyną na temat literatury. Marcel tłumaczy wówczas Albertynie, że u każdego pisarza, u każdego artysty zaobserwować można powtarzalność wątków, tematów, kolorów - każdy twórca bowiem otwiera w swoich dziełach liczne okna na swój jeden, wewnętrzny świat. Pragnienie miłości, tajemnicza wyższość sztuki nad wszelkim innym doświadczeniem, zagadka bycia i przemijania w czasie - oto wątki, które wydają mi się spajać całość proustowskiego dzieła i które autor poddaje ciągle nowym studiom. Jest zresztą pewnie takich wątków znacznie więcej, te jednak pozostają dla mnie najwyraźniej widoczne i najważniejsze zarazem. Ciekawe, czy tak pozostanie do końca i czy na przestrzeni dwóch ostatnich tomów dokonam jeszcze wraz z Proustem jakichś nowych odkryć...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-3vO-p3CCtnM/UN9V9ka52NI/AAAAAAAAH18/motd6Ih4OKw/s1600/19655819.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="http://4.bp.blogspot.com/-3vO-p3CCtnM/UN9V9ka52NI/AAAAAAAAH18/motd6Ih4OKw/s320/19655819.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><div style="text-align: left;">
Bardzo udany kadr z adaptacji "W poszukiwaniu ..." </div>
<div style="text-align: left;">
autorstwa Niny Companeez z 2010, </div>
<div style="text-align: left;">
film jest dostępny na vimeo - może uda mi się go </div>
<div style="text-align: left;">
jeszcze przed końcem stażu obejrzeć...</div>
</td></tr>
</tbody></table>
<br />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8271643993732315323.post-50528342837452758122012-11-30T14:52:00.002-08:002012-12-01T05:18:16.763-08:00"Rzymskie wakacje"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-t-LkOgTKr_o/ULk0gI7LANI/AAAAAAAAH1Q/H3SQ9C4CBJ0/s1600/6971025.3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-t-LkOgTKr_o/ULk0gI7LANI/AAAAAAAAH1Q/H3SQ9C4CBJ0/s320/6971025.3.jpg" width="222" /></a></div>
Nie wiem, ile miesięcy minęło, od kiedy obejrzałyśmy ten cudny film. Niemniej właśnie teraz nadeszła pora nadrabiania blogowych zaległości, zatem - spróbuję wydobyć z mroków pamięci swoje wrażenia...<br />
<br />
Pamiętam, że pierwsze odkrycie, jakiego dokonałam w trakcie oglądania "Rzymskich Wakacji", to że Audrey Hepburn jest w nich równie zachwycająca, jak w "Śniadaniu u Tiffany'ego". Główna bohaterka filmu w jej wykonaniu jest tak czarująca, tak pełna wdzięku, że dla niej samej oglądanie tego obrazu to czysta przyjemność. Rola ta przyniosła Hepburn (zasłużenie!) Oscara i z mało znanej aktorki związanej głównie ze sceną teatralną uczyniła światowej skali sławę.<br />
<br />
Hepburn wciela się w rolę księżniczki Anny, która składa szereg dyplomatycznych wizyt w stolicach europejskich. Młodziutka i śliczna księżniczka czuje się nieco osaczona i samotna pośród swych oddanych, ale zarazem obojętnych podwładnych, w życiu, którego każdy dzień jest szczegółowo zaplanowany i wypełniony nudnymi konferencjami, oficjalnymi spotkaniami i ciągnącymi się w nieskończoność przyjęciami. Księżniczka całymi dniami uśmiecha się przepisowo, pozdrawia tłumy dyskretnym skinieniem, kłania się skromnie swoim gościom, odpowiada wyuczonymi frazami na ciągle te same pytania. Tymczasem jej młoda dusza rwie się do życia, marzy o przygodzie. Aż wreszcie pewnego dnia, w trakcie wizyty w Rzymie, wieczorem, oczarowana dźwiękami muzyki dobiegającymi zza okna, księżniczka ucieka z pałacu i rusza "w miasto".<br />
<br />
Jak łatwo można się domyślić, "w mieście" spotyka ona mężczyznę (pomińmy zawiłe i zabawne okoliczności tego spotkania), a jest nim nie kto inny, lecz Gregory Peck, w roli dziennikarza-lekkoducha (Joe), który szybciej traci pieniądze przegrywając je w karty niż zarabia. Joe, zorientowawszy się (poniewczasie), że ma do czynienia z księżniczką, przez dłuższy czas chce tę okoliczność wykorzystać niecnie do realizacji swoich zawodowych planów, lecz (co również łatwo przewidzieć) w końcu między tymi dwojgiem zawiązuje się piękne uczucie, które plany Joe'go niweczy...<br />
Nie o fabułę zresztą tu chodzi, ale o swoisty czar tego filmu - wszystko jest w nim piękne i pociągające (z księżniczką Anną na czele), nie sposób oprzeć się sielskiemu nastrojowi, jakim ten obraz emanuje...<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-cNW4Wgb1eJw/ULk3YfJy_XI/AAAAAAAAH1g/BULIS-YxBj8/s1600/roman-holiday-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-cNW4Wgb1eJw/ULk3YfJy_XI/AAAAAAAAH1g/BULIS-YxBj8/s320/roman-holiday-1.jpg" width="317" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A. Hepburn i G. Peck w przezabawnej i, co ciekawe, prawdziwie spontanicznej scenie przy Wyroczni</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Osobiście spodobało mi się jednak szczególnie zakończenie filmu, które teraz zdradzę. Otóż - ostatecznie, mimo tak pięknego i świeżego zakochania, księżniczka Anna decyduje się jednak powrócić do pałacu, do swoich obowiązków, do swoich poddanych, którym pozostaje wierna. W ostatniej scenie Joe widzi się jeszcze z Anną na oficjalnej konferencji, którą opuszcza jako ostatni, kiedy nikogo nie ma już na sali. Kamera śledzi go powoli zmierzającego ku wyjściu, podczas gdy w tle widać podium, które parę chwil wcześniej opuściła Anna. I nie wiem, czy uczucie takie jest udziałem każdego widza, ale ja, patrząc na tę scenę, oczekiwałam w napięciu, aż Anna pojawi się tam znów, chociażby po to, żeby raz jeszcze czule pożegnać się z ukochanym. Tak się jednak nie dzieje. Ten film należy do innej epoki. I to właśnie szczególnie mi się spodobało.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-7pndydQhPls/ULk3ps-hthI/AAAAAAAAH1o/lS46L-j7va4/s1600/rzymskie+wakacje.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="296" src="http://2.bp.blogspot.com/-7pndydQhPls/ULk3ps-hthI/AAAAAAAAH1o/lS46L-j7va4/s400/rzymskie+wakacje.jpg" width="400" /></a></div>
<br />totikhttp://www.blogger.com/profile/03043302659188814887noreply@blogger.com0