W jakiś czas potem jednak dochodzi do kolejnej kłótni, po której coś "pęka" w Albertynie - staje się ona nieoczekiwanie łagodna, opanowana, chłodna. Zamyka się, odwraca od Marcela nieodwołalnie. Pozostaje posłuszna, godzi się zostać z nim do późnego wieczora, ale nie całuje go już na dobranoc. Kiedy zaś w końcu udaje się do swojego pokoju, pozwala sobie na coś, co w domu tym było nie do pomyślenia - z hukiem otwiera okno w środku nocy. Złowrogi hałas przejmuje Marcela trwogą - jest to znak, któremu nie chce wierzyć, to ponura zapowiedź nieuchronnego rozstania. W następujących potem tygodniach Albertyna nadal pozostaje uległa, godzi się z łatwością na wszelkie projekty Marcela, a jednak nie ma już dla niego dawnej czułości, pozostaje odmieniona. Marcel dochodzi więc pewnego wiosennego poranka do wniosku, że jest to chyba najbardziej odpowiedni moment na łagodne rozstanie i kiedy je planuje, kiedy obmyśla, jak je przeprowadzić i jakie potem otworzą się przed nim możliwości - ona nieoczekiwanie go opuszcza, po prostu odjeżdża nie pożegnawszy się, zostawia mu tylko krótki list. Takim oto efektownym zakończeniem zwieńczył Proust (tudzież redaktorzy jego dzieła) piąty tom powieści. Marcel, usłyszawszy od Franciszki informację o odejściu Albertyny, czuje, że traci oddech, zlewa go zimny pot - w jednej sekundzie odkrywa, że ta, która wydawała mu się obojętna, z którą planował się rozstać, jest mu najdroższa i nieodzowna.
Przyznam, że bohaterowie Prousta (w tym przypadku mam na myśli zarówno Marcela, jak i Albertynę) są tak egoistyczni, nieuczciwi, tak pożądliwi i próżni, że nie znajduję w sobie dla nich zbyt wiele współczucia. Ucieczka Albertyny w moim odbiorze była konieczna, by Marcel poprzez utratę miłości pojął głębiej, czym miłość jest (chociaż mogło mu się wydawać, że o miłości i jej udrękach wie już wszystko). Jako czytelnik blisko już z postaciami powieści związany mam ochotę napisać "I bardzo dobrze, że w końcu uciekła. Najwyższa pora".
Chciałabym za to wrócić do wspomnianej już przeze mnie rozmowy Marcela z Albertyną na temat literatury. Marcel tłumaczy wówczas Albertynie, że u każdego pisarza, u każdego artysty zaobserwować można powtarzalność wątków, tematów, kolorów - każdy twórca bowiem otwiera w swoich dziełach liczne okna na swój jeden, wewnętrzny świat. Pragnienie miłości, tajemnicza wyższość sztuki nad wszelkim innym doświadczeniem, zagadka bycia i przemijania w czasie - oto wątki, które wydają mi się spajać całość proustowskiego dzieła i które autor poddaje ciągle nowym studiom. Jest zresztą pewnie takich wątków znacznie więcej, te jednak pozostają dla mnie najwyraźniej widoczne i najważniejsze zarazem. Ciekawe, czy tak pozostanie do końca i czy na przestrzeni dwóch ostatnich tomów dokonam jeszcze wraz z Proustem jakichś nowych odkryć...
Bardzo udany kadr z adaptacji "W poszukiwaniu ..."
autorstwa Niny Companeez z 2010,
film jest dostępny na vimeo - może uda mi się go
jeszcze przed końcem stażu obejrzeć...
|