Niestety, przy moim obecnym trybie życia coraz trudniej jest znaleźć czas na pisanie. W związku z tym od dnia, w którym oglądałyśmy "ósmy i pół" film Felliniego minęło już kilka miesięcy i obraz ten, choć niezwykły, zaciera się w mojej pamięci... Nie prędko jednak będę miała czas, aby ponownie go obejrzeć (choć jest to niewątpliwie konieczne, pod tym względem film ten przypomina książkę, której nie sposób "ogarnąć" w pierwszym czytaniu), stąd napiszę po prostu o tym, co jeszcze pamiętam...
"Osiem i pół" to, w moim odczuciu, film z epoki nieodwołalnie minionej, z czasów, kiedy kino pozostawało w bliskości z filozofią, z literaturą, kiedy reżyser mógł w sposób niewymuszony posługiwać się językiem symboli, a widz nawykły był nie tylko odbierać, ale również interpretować oglądane obrazy. Filmy takie ogląda się ze skupieniem i wnikliwością, smakuje się je, kontempluje...
Główny bohater filmu, reżyser Guido, przechodzi okres niemocy twórczej. Jako że jednocześnie podupada nieco na zdrowiu, zostaje wysłany do sanatorium (w miejscu tym film przypomina nieco "Czarodziejską Górę", kuracjusze w uzdrowisku oddają się błotnym kąpielom, piją wodę święconą, a poza tym przez cały czas nie robią nic konkretnego, atmosfera zaś jest odrobinę nierealna, teatralna i niepokojąca). W ustroniu tym biednego Guido odnajdują jednak wszyscy ci, wobec których ma różne zobowiązania - aktorzy oczekujący wskazówek odnośnie ich nienapisanych ról, wścibscy dziennikarze, bezlitosny krytyk, zniecierpliwiony producent, żona, kochanka itd. Guido lawiruje pośród nich odgrywając usilnie rolę człowieka sukcesu, podczas gdy w środku rozpaczliwie poszukuje - czego? Być może natchnienia, lecz niewykluczone, że raczej - prawdy - o sobie, o sensie życia, o istocie tworzenia...
Film jest w bardzo ciekawy sposób opowiedziany - przez cały czas nie do końca wiadomo, czy kolejne sceny toczą się w prawdziwym świecie, czy jedynie w wyobraźni Guido i czy są jego marzeniami, natchnieniami, wspomnieniami czy też może snami. Taki zabieg daje widzowi poczucie wkroczenia w niedostępny obszar czyjegoś osobistego doświadczania świata. Jednocześnie jednak uwydatnia nieuniknioną samotność człowieka pośród ludzi...
Pamiętam też, że uwagę moją zwróciło w tym filmie równoległe funkcjonowanie dwóch obcych sobie światów - świata kobiet i świata mężczyzn. Kobiety "mijają się" z mężczyznami w rozmowie, myślą innymi kategoriami, żyją dla innych spraw. Guido, pozostając pod ogromnym wpływem kobiet od wczesnych lat dzieciństwa, jednocześnie tych kobiet nie rozumie, traktuje je przedmiotowo, co zresztą ostatecznie okazuje się dla niego zgubne. Doświadczenie kobiecości i męskości jest tak radykalnie odmienne, że dla każdej ze stron ta druga strona pozostaje zagadką nie do przeniknięcia...
I tyle pozwala mi napisać moja krucha pamięć. To zatrważające, jak wszystkie nasze doświadczenia, chociażby najwznioślejsze, obracają się w pył, o ile nie zapiszą się na czas dłuższy w pamięci. A pamięć przecież też nie jest zjawiskiem trwałym...
A do filmu Felliniego z pewnością jeszcze wrócę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz