wtorek, 31 grudnia 2013

"Jezuita. Papież Franciszek"

Jorge Bergoglio w cytatach, na Nowy Rok:

"przeżywanie (...) transcendencji jest dziś niezmiernie trudne z powodu zawrotnego tempa życia i zmian oraz braku perspektywicznego spojrzenia, (...) jednak w doświadczeniu religijnym ważne są momenty zatrzymania się, miejsca, w których "woda stoi""

"Ileż to razy w życiu wypada zwolnić tempo, zrezygnować z załatwienia wszystkiego od razu! Być cierpliwym oznacza (...) wyrzec się ambicji rozwiązania wszelkich spraw"

"w miłosierdziu Boga znajdzie się miejsce dla wszystkich"

A zamiast fajerwerków - "miejsce, w którym woda stoi"
- oby było go jak najwięcej w nadchodzącym roku...

piątek, 27 grudnia 2013

"Szklana pułapka"



Mam do tego filmu zupełnie nieobiektywny stosunek. Zarówno w przeszłości, jak i obecnie, odgrywa on pewną szczególną rolę w moim życiu rodzinnym, więc nic na to nie poradzę - oglądam go za każdym razem z pełną wyrozumiałości sympatią.

Jego akcja (co mnie odrobinę, przyznam, zaskoczyło) ma miejsce w Wigilię Bożego Narodzenia, obejrzeliśmy go zatem w bardzo adekwatnym momencie (bo na dwa dni przed Wigilią). Fabułę tego filmu można streścić w jednym zdaniu mniej więcej - nowojorski policjant, John McClane (w tej roli - czy ktoś może mieć wątpliwości?? - bezkonkurencyjny Bruce Willis), przylatuje na Boże Narodzenie do swojej rodziny w Kalifornii i prosto z lotniska jedzie do wielkiego "szklanego" biurowca bogatej japońskiej firmy, w której pracuje jego żona. A tam, rzecz jasna - atak terrorystyczny! Co dzieje się dalej - łatwo się domyślić (terroryści nie mają szans!).

Film powstał w 1988 roku i dla "współczesnego" widza wstrząsająca może być obserwacja, jak radykalnie zmienił się świat od tego czasu. Terroryści zamykają w budynku drzwi, odcinają linie telefoniczne i tym sposobem mają pełną kontrolę nad zakładnikami. Nikt nie sięgnie po telefon komórkowy, nie istnieje możliwość połączenia z Internetem, a duża część dramaturgii opiera się na tym, że terror rozgrywający się wewnątrz "szklanej pułapki" nie jest widoczny na zewnątrz, a błąkający się po różnych piętrach oszklonego budynku Willis szuka sposobu, jak poinformować o ataku policję. Stąd "Szklana pułapka" - polski tytuł filmu - jest dla mnie o wiele bardziej trafny niż oryginalne "Die hard". Z drugiej strony w kolejnych odcinkach filmu tytuł "Szklana pułapka" staje się coraz mniej adekwatny, a w moim ulubionym, czwartym, do rozmiarów pułapki urasta cały świat, sterroryzowany tym razem właśnie za pomocą Internetu. Muszę przyznać, że uchwycone w ten sposób tempo zmian, jakim ulega świat, robi na mnie wrażenie...

Zwraca uwagę niekorzystny wizerunek policji (czy może - "kalifornijskiej policji") odmalowany w filmie - opieszała, nieskuteczna, pozostaje całkowicie bezradna wobec terrorystów. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja po wkroczeniu do akcji FBI - płonie wóz pancerny, w kolejnych eksplozjach i strzelaninach giną policjanci, a przestępcy nadal mają się świetnie i "wszystko idzie zgodnie z planem".
Szczęśliwie na miejscu jest jednak Bruce Willis, który boso i w podkoszulku biega po szkle, zabija kolejnych terrorystów, wysadza połowę budynku w powietrze i ostatecznie - samodzielnie ratuje wszystkich zakładników. Czyli - super bohater jak się patrzy.


Pozostaje pytanie, czym ten film zasłużył sobie na pozycję na liście "stu najlepszych". Nie jest przecież szczególnie nowatorski, nie wyróżnia się ani psychologiczną głębią, ani efektami specjalnymi.
Co go jednak czyni tak przyjemnym w oglądaniu, to na pewno postać głównego bohatera - sympatycznego, poczciwego policjanta, który jest oczywiście niebywale sprytny, błyskotliwy i odważny, ale zarazem boi się lotów samolotem, nie radzi sobie w trudnej relacji z żoną i zdarza mu się popełniać błędy. Bruce Willis wykreował bohatera, którego lubi się i któremu się kibicuje od pierwszej sceny do samego końca i to jest niewątpliwie największy atut tego filmu. Czysta przyjemność :)

John McClaine - super super-hero ;)

wtorek, 17 grudnia 2013

"Dzieci północy" część III

Skończyłam czytać "Dzieci północy". Ze wszystkich dotychczas czytanych przeze mnie "lektur" ta niewątpliwie stanowiła największe wyzwanie. W dużej mierze przyczyniają się do tego zarówno moje zapracowanie, jak i egzotyczny charakter tej powieści, która, zakorzeniona w zupełnie mi nieznanej, obcej kulturze, nie jest bynajmniej prostym reportażem, lecz jedną wielką, często niezrozumiałą, metaforą.

W III części powieści Rushide wznosi się chwilami na wyżyny absurdu. W kolejnych rozdziałach tworzy coraz bardziej oderwane od rzeczywistości, często odstręczające (w czym faktycznie, jak gdzieś czytałam, przypomina Grassa), metaforyczne wizje.
Salim, oczyszczony nie tylko z więzów rodzinnych, swoich ograniczeń i ambicji, ale też doszczętnie pozbawiony pamięci, zostaje przez swoją siostrę (Dżamilę) "zdradzony" i oddany do wojska pakistańskiego. W wojsku pełni on funkcję buddy-tropiciela - medytującego, nieobecnego i nierozumianego przez otoczenie, a zarazem niezwykle przydatnego z uwagi na swój nadprzyrodzony zmysł węchu. Jako tropiciel, wraz z trojgiem młodziutkich żołnierzy, zostaje on wysłany do Indii z misją tropienia i wydawania wojsku indyjskich przywódców. Salim, ku swojemu późniejszemu rozgoryczeniu, bezmyślnie wykonuje rozkazy, podczas gdy jego młodzi towarzysze odkrywają trwogę wojennej rzeczywistości. To jednak również Salim w pewnym momencie dezerteruje i prowadzi swoich chłopców w głąb dżungli, by tam, z dala od wszelkiej cywilizacji, w strugach niekończącego się deszczu - przeczekać wojnę? ocalić ich niewinność? zachować życie? - nie umiem powiedzieć. Jednak wizji czworga wycieńczonych żołnierzy leżących na brzegu wzburzonej rzeki, pośród dzikiej dżungli, mokrych w rzęsistym deszczu i pokrytych mrowiem przezroczystych pijawek wypełniających się różowo ich krwią i pękających z przesytu - nie zapomnę...
Indie wygrywają wojnę, a Salim staje się zbiegiem, "obcym" pozbawionym tożsamości w swoim własnym kraju. W tej trudnej sytuacji odnajduje go Parwati-czarodziejka, żyjąca w getcie kuglarzy, będąca jednym z z dzieci północy. Parwati natychmiast rozpoznaje Salima i zakochuje się w nim. Przygarnia go, opiekuje się nim, on jednak, ilekroć ją całuje, widzi w niej zniekształconą i szpetną - Dżamilę, swoją nieszczęsną siostrę. Z tego powodu nie może się z nią związać, co ją pogrąża w smutku i goryczy. Parwati przywołuje do siebie Śiwę, tajemnicze alter-ego głównego bohatera - tego, za którego Salim został podmieniony po urodzeniu. Przez jakiś czas mała czarodziejka żyje ze złowrogim, brutalnym i nikczemnym Śiwą, czego skutkiem  staje się brzemienna i w takim stanie zostaje przez niego porzucona.
Indira Gandhi
Salim, dla ocalenia jej honoru, bierze ją w końcu za żonę. Tym samym Salim staje się ojcem nie-swojego-syna, który jednak jest potomkiem jego przodków (skomplikowane!). Syn Salima, Aadam, jest również dzieckiem północy, a także dzieckiem stanu wyjątkowego, który Indira Ghandi (w słowniku Rushide'a "Wdowa" - postać mroczna i despotyczna) wprowadziła właśnie w noc narodzin chłopca. 
Salim opisuje stan wyjątkowy jako okres nieprzerwanej nocy, czas szykan i prześladowań, których ofiarą pada również getto kuglarzy. Parwati zostaje uśmiercona, a Salim trafia do więzienia, gdzie jest torturowany dopóty, dopóki nie zdradzi nazwisk wszystkich Dzieci Północy. Wówczas "dzieci" zostają aresztowane i, wraz z Salimem, poddane przymusowej sterylizacji (która podobno faktycznie była w tym okresie stosowana w Indiach, również wobec więźniów politycznych!).

zielone ćatni - przy najbliższej
wizycie w w Tanddorze
musimy skosztować :)
W ostatnim rozdziale Salim, wraz ze swoim ocalałym synem oraz przyjacielem - Foto Singh'iem, powraca do Bombaju - miasta swojego dzieciństwa. Rozentuzjazmowany rozgląda się po znajomych okolicach licząc, że przywrócą mu one dzieciństwo i z rozgoryczeniem (opisywanym już przez Prousta!) odkrywa, że miejsca nie wskrzeszają przeszłości, miejsca po prostu trwają, obojętne na wzruszenia naszej pamięci. Szczęśliwie jednak Salim odnajduje klucz do swojej przeszłości, a jest nim ... zielone ćatni przygotowane przez Marię Perejrę, obecnie właścicielkę fabryki marynat. To zabawne, jak bardzo ten motyw również nawiązuje do Prousta. Salim oddaje Marii Aadama pod opiekę, a sam - zamieszkuje w fabryce i produkuje kolejne marynaty - marynaty wspomnień, na których przykleja nazwy-tytuły kolejnych rozdziałów swojej powieści. Czyli innymi słowy - oddaje się czemuś, co można by nazwać poszukiwaniami utraconego czasu...

Wielokrotnie już pisałam, że ta wielowątkowa powieść naszpikowana jest przenośniami, zaszyfrowanymi informacjami, których istnienie łatwo daje się wyczuć, ale sens - często pozostaje (dla mnie) ukryty.
Salim, będący niewątpliwie uosobieniem Indii (w ostatnich akapitach zostaje on zmiażdżony i rozpada się na 600 mln drobin - tyle, ile według książki Indie liczyły sobie w tamtym okresie ludności), przez całe życie błąka się, poszukuje swojej tożsamości, aspiruje do realizacji wielkich celów, a jednocześnie stopniowo stacza się na dno. Wyposażony w nadzwyczajne talenty, pragnie wykorzystać je dla dobra ogółu, ale ostatecznie - traci je, nieużyte. Kolejne kobiety, w których się zakochuje, wydają się symbolizować różne odłamy społeczności indyjskiej - imigrantka z USA, Ewa, ma go od początku do końca w pogardzie, Dżamila - jego siostra, która przeistacza się w gorliwą muzułmankę (czy nawet - Pakistankę?), odrzuca jego miłość i oddala go od siebie, w końcu Parwati - uosobienie magicznej, zabobonnej części kultury indyjskiej - zakochuje się w nim, chce go przygarnąć, ale on nie może się tej miłości poddać.
Salim zostaje zmiażdżony przez tłum ludzi, którzy pojawili się w jego życiu, ale bezpośrednio ścierają go na pył z jednej strony - Wdowa (a więc - Indira), z drugiej zaś - Śiwa, czyli jego złowrogi prześladowca, chłopiec urodzony o północy, potomek jego przodków, podmieniony, skazany na życie w nędzy i żądny za to życie zemsty. Śiwa to jakby mroczna strona Salima, zrodzona z biedy i poniżenia. W postaci tej również dopatrywać się można charakterystyki kolejnej warstwy indyjskiego społeczeństwa.

A "Dzieci północy"? Ze swoimi zdumiewającymi talentami, ze swoimi nadziejami na zbudowanie nowych, lepszych Indii, ze swoimi konfliktami i niezdolnością do solidarnego działania, ostatecznie wysterylizowane i tym samym - zmiażdżone - przez Indirę? Cóż one właściwie znaczą? Czy są to po prostu dzieci niepodległości - nadzieje i możliwości, z czasem pogrzebane? Czy też ukryte talenty drzemiące w tym skomplikowanym kraju, wybudzone niepodległościowym zrywem, i ponownie uśpione na nieokreślony czas...? A może symbolizują one coś zupełnie innego? - tego nie wiem.

Ciekawa to była, daleka i długa podróż. Z przyjemnością już ją jednak zakończyłam. Może kiedyś, w ramach "lektur nadobowiązkowych", sięgnę po "Szatańskie wersety" - nie ukrywam bowiem, że Rushide mnie zaintrygował. Teraz jednak, z okazji urodzin Papieża Franciszka, przeczytam wywiad przeprowadzony z nim jeszcze przed jego pontyfikatem. Potem zaś powrócę do kanonu, który zabierać nas będzie w coraz bardziej odległe czasy i kultury...