Jego akcja (co mnie odrobinę, przyznam, zaskoczyło) ma miejsce w Wigilię Bożego Narodzenia, obejrzeliśmy go zatem w bardzo adekwatnym momencie (bo na dwa dni przed Wigilią). Fabułę tego filmu można streścić w jednym zdaniu mniej więcej - nowojorski policjant, John McClane (w tej roli - czy ktoś może mieć wątpliwości?? - bezkonkurencyjny Bruce Willis), przylatuje na Boże Narodzenie do swojej rodziny w Kalifornii i prosto z lotniska jedzie do wielkiego "szklanego" biurowca bogatej japońskiej firmy, w której pracuje jego żona. A tam, rzecz jasna - atak terrorystyczny! Co dzieje się dalej - łatwo się domyślić (terroryści nie mają szans!).
Film powstał w 1988 roku i dla "współczesnego" widza wstrząsająca może być obserwacja, jak radykalnie zmienił się świat od tego czasu. Terroryści zamykają w budynku drzwi, odcinają linie telefoniczne i tym sposobem mają pełną kontrolę nad zakładnikami. Nikt nie sięgnie po telefon komórkowy, nie istnieje możliwość połączenia z Internetem, a duża część dramaturgii opiera się na tym, że terror rozgrywający się wewnątrz "szklanej pułapki" nie jest widoczny na zewnątrz, a błąkający się po różnych piętrach oszklonego budynku Willis szuka sposobu, jak poinformować o ataku policję. Stąd "Szklana pułapka" - polski tytuł filmu - jest dla mnie o wiele bardziej trafny niż oryginalne "Die hard". Z drugiej strony w kolejnych odcinkach filmu tytuł "Szklana pułapka" staje się coraz mniej adekwatny, a w moim ulubionym, czwartym, do rozmiarów pułapki urasta cały świat, sterroryzowany tym razem właśnie za pomocą Internetu. Muszę przyznać, że uchwycone w ten sposób tempo zmian, jakim ulega świat, robi na mnie wrażenie...
Zwraca uwagę niekorzystny wizerunek policji (czy może - "kalifornijskiej policji") odmalowany w filmie - opieszała, nieskuteczna, pozostaje całkowicie bezradna wobec terrorystów. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja po wkroczeniu do akcji FBI - płonie wóz pancerny, w kolejnych eksplozjach i strzelaninach giną policjanci, a przestępcy nadal mają się świetnie i "wszystko idzie zgodnie z planem".
Szczęśliwie na miejscu jest jednak Bruce Willis, który boso i w podkoszulku biega po szkle, zabija kolejnych terrorystów, wysadza połowę budynku w powietrze i ostatecznie - samodzielnie ratuje wszystkich zakładników. Czyli - super bohater jak się patrzy.
Pozostaje pytanie, czym ten film zasłużył sobie na pozycję na liście "stu najlepszych". Nie jest przecież szczególnie nowatorski, nie wyróżnia się ani psychologiczną głębią, ani efektami specjalnymi.
Co go jednak czyni tak przyjemnym w oglądaniu, to na pewno postać głównego bohatera - sympatycznego, poczciwego policjanta, który jest oczywiście niebywale sprytny, błyskotliwy i odważny, ale zarazem boi się lotów samolotem, nie radzi sobie w trudnej relacji z żoną i zdarza mu się popełniać błędy. Bruce Willis wykreował bohatera, którego lubi się i któremu się kibicuje od pierwszej sceny do samego końca i to jest niewątpliwie największy atut tego filmu. Czysta przyjemność :)
Co go jednak czyni tak przyjemnym w oglądaniu, to na pewno postać głównego bohatera - sympatycznego, poczciwego policjanta, który jest oczywiście niebywale sprytny, błyskotliwy i odważny, ale zarazem boi się lotów samolotem, nie radzi sobie w trudnej relacji z żoną i zdarza mu się popełniać błędy. Bruce Willis wykreował bohatera, którego lubi się i któremu się kibicuje od pierwszej sceny do samego końca i to jest niewątpliwie największy atut tego filmu. Czysta przyjemność :)
John McClaine - super super-hero ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz