Jak dobrze, gdy za oknem zimno i plucha, zobaczyć film, który cieszy i grzeje. "Amelia" takim właśnie jest filmem - pogodnym, ślicznym, wdzięcznym, od którego żyć się zachciewa.
"Amelia" jest też filmem-marzeniem, na którego ziszczenie Jean Pierre Jeunet czekał długie lata i dopiero po wyreżyserowaniu "Obcego 4" (!!!) zdobył wystarczające fundusze, aby zrealizować swój wyśniony obraz. A sny musi mieć Jeunet niebanalne, czego dał nam już posmakować w swoich wcześniejszych obrazach, jak "Delicatessen" czy "Miasto zaginionych dzieci".
Amelia, wychowana przez znerwicowaną matkę i całkiem zamkniętego w sobie ojca, chętnie ucieka przed rzeczywistością w świat swojej bujnej wyobraźni. Mimo dojrzałego wieku zachowuje ona dziecięcą wrażliwość i przygląda się otaczającemu ją światu z życzliwym zdumieniem. W pewnym momencie Amelia odkrywa przyjemność z pomagania i porządkowania życia innym ludziom. Sama jednak nie jest w stanie sięgnąć po własne szczęście. I o tym mniej więcej jest ten film, jak to uciekająca przed życiem dziewczyna wraz z nie całkiem dostosowanym do reszty świata chłopcem poszukują siebie wzajemnie po ulicach pięknego Paryża. Wzruszające, ujmujące i śliczne.
W filmie tym wszystko jest odrobinę przerysowane - piękne i kolorowe ulice "odrealnionego Paryża", jego groteskowi mieszkańcy, sama Amelia ze swoimi czarnymi jak węgle oczami oraz cieniutkimi nóżkami wyrastającymi z nazbyt dużych butów. Jenuet pięknie bawi się obrazem, dźwiękiem, narracją, czego skutkiem powstaje film "kompletny" - wszystkie jego elementy pasują do siebie, uzupełniają się wzajemnie. Całości dopełnia cudowna, "pozytywkowa" muzyka Yanna Tiersena.
Ta historia została opowiedziana tak, jak by ją opowiedziała Amelia - żartobliwie, poetycko, nie całkiem serio. Jest jak dobry sen. Bardzo dobry sen. Polecam na pochmurne dni i deszczowe noce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz