Już poprzednia część powieści, za sprawą margrabiny de Villeparisis, Roberta de Saint-Loup czy barona de Charlus, ciążyła ku "stronie Guermantes" (w przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych pozostających zdecydowanie bliżej "strony Swanna"). W tomie III, zatytułowanym "Strona Guermantes", rodzina Marcela przeprowadza się do skrzydła pałacu Guermantów, zaś młody bohater, już w I części III tomu, zapomina bez trudu o Albertynie i swoją miłość kieruje tym razem ku niedostępnej księżnej Orianie de Guermantes. Tak jak kiedyś regularnie zaciągał Franciszkę do Lasku Bulońskiego, by tam składać ukłony przed panią Swann, tak teraz każdego ranka przemierza trasę spaceru księżnej, by spotkać ją niby przypadkiem i co dzień z jednakim zdziwieniem słać jej pozdrowienie. Księżna jednak pozostaje obojętna, czy wręcz niechętna natrętowi, Marcel przypomina więc sobie nagle o swoim przyjacielu, Robercie, który mógłby mu się okazać, w jego próbach spodobania się i poznania księżnej, pomocny.
Z przypomnienia tego wynika cały istotny ustęp tej części powieści, kiedy to główny bohater wybiera się do małego miasteczka Doncieres, gdzie Saint-Loup odbywa swoją służbę wojskową. Znamienne jest, że chociaż Marcel jedzie do Doncieres jedynie w celu wyproszenia u Roberta, by ten pomógł mu poznać księżnę, to ostatecznie spędza on w tym miasteczku co najmniej dwa - trzy miesiące (jesienno-zimowe), zaprzyjaźnia się z żołnierzami, zainteresowuje wojskową taktyką i tajemnicą geniuszu co znamienitszych przywódców, przywiązuje się do tego miejsca i do atmosfery koszar, gdzie duch pragmatyzmu i zdrowia przydaje mu sił. To również przy okazji opisu podróży do Doncieres Proust pozwala sobie na rozbudowane wątki poboczne, które szczególnie mi się spodobały - jeden na temat snów, drugi - na temat życia w ciszy. I kiedy w pięknych, poetyckich słowach opisuje on scenę, w której przygłuchemu człowiekowi wykipiałe mleko zalewa książkę i zegarek, czemu z politowaniem przygląda się stara służąca, trudno nie odnieść wrażenia, że w króciutkim tym epizodzie autor opowiada o sobie...
W Paryżu ma główny bohater okazję poznać kochankę Saint-Loupa, w której, ku swojemu największemu zdumieniu, rozpoznaje "Rachelę kiedy Pan", prostytutkę, którą odwiedzał w czasach, kiedy nieszczęśliwie kochał Gilbertynę. Tym samym młody bohater odkrywa, jak skrajnie odmienne znaczenie może mieć jedna osoba dla dwojga różnych ludzi, chociażby przyjaciół. Uderzające jest też to, że Saint-Loup jest kolejnym bohaterem powieści beznadziejnie zakochanym w kobiecie pozostającej na jego utrzymaniu, ale przewrotnej i rozpustnej. Miłość Swanna, Marcela czy Saint-Loupa ma za każdym razem twarz podobną i jest równie nieszczęśliwa...
Za namową ojca Marcel udaje się do salonu margrabiny de Villeparisis. Jest to jego kolejny krok na drodze ku "światu". W salonie tym spotyka on osobistości znane mu i nieznane - pośród znanych ambasadora de Norpois, który okazuje się żyć w zażyłości z margrabiną, Blocha, który po raz kolejny daje wyraz swej ignoracji i złego wychowania czy pana Legrandin, który obsypuje margrabinę pochlebstwami, starając się jednocześnei nie zauważać młodego Marcela, przed którym odgrywał wcześniej obojętnego na sprawy "świata". W salonie margrabiny pojawia się również księżna Oriana, która dzięki kilku ciepłym słowom Roberta, decyduje się okazać uprzejme zainteresowanie Marcelowi, co, zdaje się, całkiem odbiera mu mowę. W końcu - w czasie tego niezobowiązującego spotkania u pani Villeparisis, młody bohater po raz kolejny spotyka barona de Charlus, który prosi go, by wyszli razem i następnie, w długich i zawiłych zdaniach, składa mu enigmatyczną propozycję, wskutek której młodzieniec miałby się stać właścicielem bliżej nieokreślonych skarbów (intelektualnych? towarzyskich?), jakie baron zgromadził przez kilkadziesiąt lat swojego życia, podczas gdy wzamian miałby barona co dzień spotykać i być mu posłusznym - nie całkiem wiadomo, w jakim celu. Oczywiście wszystko wskazuje na to, że propozycja barona ma w sobie coś niewłaściwego, niemniej młody bohater będzie potrzebował jeszcze dużo czasu, aby się o tym przekonać, a póki co dość chętnie przystaje na propozycję barona, sam jednak nadal pozostaje głównie zainteresowany księżną Orianą.
Alfred Dreyfus |
W tej części powieści wiele miejsca poświęca też Proust aferze Dreyfusa, która pod koniec XIX wieku podzieliła społeczeństwo francuskie. Dreyfus był francuskim oficerem żydowskiego pochodzenia, który w roku 1894 na podstawie spreparowanych dowodów został oskarżony o zdradę i zesłany na "Diabelską Wyspę" w Ameryce Południowej. W 1896 inny francuski oficer, Marie Georges Picquard odkrył fałszerstwo, a w 1898 Emil Zola fakt ten nagłośnił - opublikował bowiem oskarżający list otwarty do prezydenta Republiki Francuskiej w tej sprawie. Pod listem Zoli podpisało się wielu francuskich intelektualistów, m.in. Proust. Niemniej kolejne procesy rewizyjne utrzymywały wyrok oskarżający, a Zola został skazany za swój list na rok więzienia. Francuzi tymczasem podzielili się na dreyfusistów i antydreyfusistów i, jak można przeczytać u Prousta, linia podziału przebiegała przez wszystkie szczeble społecznej drabiny. Zwolenników i przeciwników rewzji procesu Dreyfusa znaleźć więc można zaróno w zamkniętych salonach, garnizonach wojskowych, jak i pośród służby. Z postawą antydreyfusistów wiązało się, w uproszczeniu, zamiłowanie do monarchii, klerykalizm i konserwatyzm, podczas gdy dreyfusiści wywodzili się ze środowisk bardziej liberalnych i antyklerykalnych. Sprawa Dreyfusa zaogniła również nastroje antysemickie w kraju. Na podstawie lektury Prousta odnoszę także wrażenie, że postawa antydreyfusitowska była zwyczajnie w dobrym tonie i u wielu jego bohaterów wynikała z prostego konformizmu.
Dreyfus został ułaskawiony w 1899 roku.
W ostatnich akapitach I części "Strony Guermantes" opisuje również Proust chorobę babki głównego bohatera. Wszystko wskazuje na to, że choruje ona na niewydolność nerek z białkomoczem, być może po prostu na przewlekłą chorobę nerek, która wchodzi właśnie w stadium schyłkowe, lekarze zaś zalecają jej kuracje mleczne lub bezmleczne i inne nie mniej bzdurne. Gdzieś tam na dnie duszy rozważam sobie, jak nieprawdopodobny postęp uczyniła medycyna w okresie zaledwie stu lat! Nie tylko medycyna rzecz jasna, ale nie o całym cywilizacyjnym postępie chcę pisać, a jedynie o tym, że w zakresie medycyny w tak krótkim czasie przesunęliśmy się od całkowitej ognoracji aż do atomizacji wiedzy, która jest tak rozległa, że jeden umysł nie jest jej w stanie ogarnąć...
Babka Marcela gaśnie w cierpieniu, a Proust opisuje to bardzo dotkliwie. Niebywałe, że jednocześnie pozwala on głównemu bohaterowi przyjmować skrajne postawy wobec cierpienia tak bliskiej mu osoby - od obezwładniającego współczucia po zniecierpliwienie. Oczywiście relację o tych wydarzeniach opowiada narrator, a więc - Marcel dojrzały, i z takiej perspektywy dostrzega on dziecięctwo i egoizm swojej ówczesnej postawy. Proust potrafi opisać to tak, że czytelnik jednocześnie współczuje i boleje nad cierpieniem babki Marcela, jak i z politowaniem lub mniejszym czy większym poirytowaniem przygląda się głównemu bohaterowi. Genialne!
A do tego jeszcze ustęp o "markizie klozetowej"! Rozśmiesza do łez! Zdumiewająca powieść...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz