V tom (!!!) rozpoczyna Boy-Żeleński krótkim przypisem, w którym wyjaśnia, że ta część oraz wszystkie kolejne zostały opublikowane już po śmierci Prousta, "a tym samym brak jest im ostatniego dotknięcia ręki pisarza, który zwykł był dużo pracować na korektach".
Notka ta zrobiła na mnie silne wrażenie. Oto Proust, który dla napisania tej powieści odciął się od świata i pisał niemal bez przerwy, zdeterminowany, aby w słowach utrwalić, unieruchomić ciągłą płynność życia, aby zmierzyć się z nieuchronnie przemijającym czasem, otóż ostatecznie, na swój sposób, z czasem przegrał. Śmierć przerwała mu pisanie, nie pozwoliła dokończyć dzieła w takim kształcie, jaki by mu ostatecznie nadał. I w dodatku, przy tak długo trwającej lekturze, czytelnik może mieć wrażenie, że dzieje się to niemal na jego oczach, że nagle nieoczekiwanie tłumacz wychodzi na scenę i mówi, że od tej chwili dzieło jako takie się kończy, pozostały nam jedynie materiały, jakie odnaleziono w pustym mieszkaniu autora...
Gwoli jednak sprawiedliwości - zmiana ta nie daje się póki co w czytaniu odczuć. Narracja jest płynna, język soczysty - jak zwykle. Od czasu do czasu zdarzają się gwałtowne zmiany tematu, niejako "bez uprzedzenia", były one jednak również obecne już we wcześniejszych tomach...
W V tomie Albertyna godzi się zamieszkać z Marcelem, pod nieobecność i ku zgryzocie jego matki. Tym samym kochanka koi cierpienia jego zazdrości, ale niewiele ponad to - Marcel wielokrotnie deklaruje, że nie kocha Albertyny, że nuży go ona, wydaje mu się coraz mniej ładna, nie cieszy go w ogóle. Pozostaje jednak o nią chorobliwie zazdrosny - do tego stopnia, że wyrzeka się wychodzenia z nią do miasta, aby nie rozglądać się co chwila za możliwością zdrady, aby nie snuć domysłów o rozrywkach, które przedłożyłaby nad jego towarzystwo. W zamian wysyła ją na wycieczki w towarzystwie Anny i znajomego szofera, których następnie szczegółowo wypytuje o wszystkie detale tych wypadów. Z drugiej strony nieustannie stara się umilić jej życie. Znając jej pasję do szykownych toalet, wypytuje Orianę Guermantes o rady w kwestii mody i wciąż sprawia swej wybrance coraz to nowe upominki. Czy aby utrzymać ją dłużej przy sobie? Aby za cenę chwilowego ukojenia podtrzymywać chorobę zazdrości, która go trawi?
Stała obecność Albertyny w domu (i życiu) Marcela przynosi mu satysfakcję i utrapienie zarazem. Przebywanie w jej towarzystwie męczy go i nuży, z przyjemnością za to słucha, jak pod jego wpływem poprawiło się jej wysłowienie, rozwinęła inteligencja. Gdy rano Albertyna wychodzi z domu, M. modli się w duchu, aby już nie wróciła, tymczasem wieczorem jej pocałunki i czułość są mu nieodzowne. Największego jednak szczęścia doświadcza przy kochance, gdy ta śpi... Wówczas niewinna, niezdolna do zdrady, otwarta i "ufna" należy tylko do niego. Albertyna ma z profilu nos haczykowaty i wyraz twarzy przykry, widziana za to en face sprawia miłe wrażenie. Marcel ujmuje więc jej twarz w dłonie i odwraca ją ku sobie, aby oglądać tę miłą stronę. Czy to nie znamienne?
"Miłość w swojej bolesnej trwodze, jak w szczęściu pragnienia, jest żądaniem wszystkości. Rodzi się, istnieje tylko o tyle, o ile pozostaje coś do zdobywania. Kochamy jedynie to, czego nie posiadamy całkowicie."
Całkowite zaś posiadanie, które, chociaż niemożliwe, chwilowo staje się jakby udziałem Marcela, otóż to upragnione posiadanie - miłość niweczy...
Atmosfera tego rozdziału jest zupełnie inna niż tomów poprzednich. "Uwięziona" wydaje się nie tylko Albertyna, której całym czasem i życiem rozporządza Marcel, lecz także sam narrator, który nie opuszcza już niemal swojego mieszkania. Stąd I rozdział V tomu ma w sobie coś dusznego, chorobliwego. Obsesyjna miłość-zazdrość, która trawi głównego bohatera, staje się tematem przewodnim tej części powieści. Sam Proust pisze w pewnym momencie "Byłem bardziej panem, niż sądziłem. Bardziej panem, to znaczy bardziej niewolnikiem". W innym zaś miejscu tak jeszcze pisze o miłości: "miłość rodzi się tylko z kłamstwa, a polega tylko na potrzebie ukojenia naszych cierpień przez istotę, która nam je zadała"...
Oddzielną kwestią jest, że chorobliwie zazdrosny Marcel, w każdym geście, słowie Albertyny gotów rozpoznać dowód zdrady, sam poirytowany jest jednocześnie tym, że bliskość Albertyny utrudnia mu uganianie się za szwaczkami i owocarkami... Przyznam w tym miejscu, że chwilami "tracę do niego cierpliwość"...
Równolegle toczy się w tej części jeszcze jeden, dziwaczny wątek. Otóż baron de Charlus z Morelem co dzień odwiedzają starego Jupiena i jego siostrzenicę i wypijają razem herbatkę na okoliczność zaręczyn Morela i młodej szwaczki. Sytuacja skomplikowana - każdy tu z każdym powiązany więzami niepodejrzewanymi przez pozostałych, w centrum zaś pozostaje baron de Charlus, coraz bardziej zachłanny, coraz głębiej pogrążony w obsesji zakazanej miłości... Morel zaś oczywiście ostatecznie porzuca biedną, rozkochaną w nim dziewczynę (bohater ten jest w takim stopniu antypatyczny, że nie mam ochoty poświęcać mu tutaj zbyt wiele miejsca)...
Ostatnio trafiłam w Internecie na artykuły-poradniki pod hasłem "jak przeczytać Prousta" :) Pierwsza i najważniejsza rada jest taka: "trzeba czytać szybko!". W moim przypadku jest to utrudnione, ale jeśli teraz nie zacznę czytać szybciej, może się to całe przedsięwzięcie skończyć kolejną klęską, zatem - zabieram się do dalszej lektury, nadal Proustem zauroczona i zdumiona...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz