Zatem, zaczynamy "Rzeźnię numer pięć" (hej ho!). Od antywojennego "Czasu Apokalipsy" przechodzimy płynnie do słynnej, antywojennej powieści Vonneguta. Co jeszcze łączy te dwa dzieła? "Rzeźnia.." została wydana w 1969 roku, po ok. dziesięciu latach trwania wojny wietnamskiej...
Powieść dotyczy jednak innej wojny - II wojny światowej, w czasie której autor, jako amerykański żołnierz, został wzięty do niewoli i był świadkiem bombardowania Drezna. Po powrocie, przez ponad dwadzieścia lat, poszukiwał słów, formy, w jakiej mógłby to doświadczenie opisać, aż w końcu powstała "Rzeźnia numer pięć".
Już na stronie tytułowej, gdzie Vonnegut w krótkich słowach charakteryzuje siebie (w trzeciej osobie) i swoje dzieło, czytelnik zostaje przygotowany na to, z czym przyjdzie mu się zmierzyć w środku. Z pozoru lekki, zdystansowany ton narracji oraz szokujące zestawienie bombardowania w Dreznie z planetą Tralfamadorią, "skąd przylatują latające talerze" zdają się bardzo znamienne dla Vonneguta. Uzasadnienie dla tej niezwykłej formy znajdujemy w pierwszym rozdziale, gdzie autor w takich słowach opisuje swoją powieść: "Jest taka cienka, rozchwiana i bełkotliwa, (...) bo trudno jest powiedzieć coś mądrego na temat masakry. (...) Po masakrze powinna zapanować wielka cisza i rzeczywiście jest cisza, którą naruszają tylko ptaki. A co mówią ptaki? To, co można powiedzieć na temat masakry: "It-it?""
Vonnegut rozszerza również tytuł powieści o dwa podtytuły: "Rzeźnia numer pięć, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią." O krucjacie dziecięcej autor pisze w pierwszym rozdziale, w którym obiecuje Mary O'Harze, że nada powieści taki podtytuł, aby zachować pamięć o tym, iż żołnierze walczący na wojnie byli w istocie ludźmi bardzo młodymi, dziećmi właściwie, niewinnymi, naiwnymi i ufnymi. Tymczasem pod pięknym przebraniem z ideologii, w imię której poświęcali swoje życie, kryły się podłe interesy ich przywódców (tak jak miało to miejsce w przypadku krucjaty dziecięcej). W tym samym akapicie zostaje wyrażony pogląd, że "książki i filmy mają swój udział w zachęcaniu do wojny". Poruszyło mnie to, gdyż dokładnie o tym samym pomyślałam, kiedy rozważałam "Czas Apokalipsy". Jest przecież tak wiele filmów i książek, które wojnę gloryfikują i przysługują się w ten sposób - kolejnym wojnom...
O tańcu ze śmiercią również autor wspomina w pierwszym rozdziale. "Nie ma sztuki bez tańca ze śmiercią, pisał Celine". Louis Celine był francuskim pisarzem (z wykształcenia - lekarzem), tworzącym w pierwszej połowie XX wieku, twórcą kontrowersyjnym i nowatorskim, odrzucającym klasyczny styl powieści na rzecz języka potocznego, wulgarnego, był on również prekursorem egzystencjalizmu w literaturze. Cytując "wiki": "W jego ujęciu życie jest niekończącym się koszmarem na pograniczu snu i jawy." Cóż, nie można mieć wątpliwości, co do inspirującego wpływu Celine'a na Vonneguta...
Zanim jednak przeczytałam pierwszy rozdział, te dwa podtytuły: krucjata dziecięca i obowiązkowy taniec ze śmiercią skojarzyły mi się natychmiast z kulturą średniowiecza. Taniec ze śmiercią, la danse macabre, wyrażający równość wszystkich ludzi wobec śmierci, wydaje mi się zupełnie adekwatną ilustracją dla obrazów i refleksji zawartych w pierwszym rozdziale. Swoją drogą, każdy opisany tam tragiczny przypadek śmierci, zwieńczony zostaje owym mrocznym "Zdarza się." W tych słowach kryje się dla mnie ciemność ciemniejsza niż całe "Jądro ciemności"...
Narracja powieści jest nieciągła, a wyraźnie (również graficznie) pooddzielane akapity stanowią dość chaotyczny zbiór różnych wspomnień i refleksji. Jednocześnie zazwyczaj koniec jednego akapitu w jakiś sposób wiąże się z początkiem kolejnego - wydają się więc one ciągiem skojarzeń i wiodą czytelnika niejako torami myśli narratora. Ten sposób opowiadania odbieram jako bardzo ciekawą próbę przekazania swoich wspomnień NAPRAWDĘ - z całym ich kontekstem, bagażem myśli, emocji, wątpliwości - próbę "opisania nieopisywalnego". Smakowite!
Przytłoczyła mnie anegdota o człowieku, który został zmiażdżony w windzie i kobiecie z Agencji Prasowej, która zadała Vonnegutowi pytanie "Czy to cię ruszyło?", zajadając przy tym czekoladowy batonik. Wyobraziłam sobie nagle, jak my wszyscy, co wieczór, zasiadamy przed telewizorami, oglądamy tam tragedie ludzkie nie do wyobrażenia, i zajadamy się czekoladowymi batonikami niewzruszeni. Tak przecież jest!
Pod koniec pierwszego rozdziału raz jeszcze pisze Vonnegut o swojej książce tak: "Ta [książka] jest nieudana i tak być musiało, gdyż napisał ją słup soli." Jakie to okropnie smutne!
Na koniec informacyjnie:
Eheu, fugaces labuntur anni. Niestety, szybko mijają lata. Horacy, Pieśni.
Bardzo jestem ciekawa, co Ty napiszesz o tej powieści, o której wiem, że zdążyła już Cię oczarować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz