Moje skojarzenie prawdopodobnie jest wynikiem bardzo obrazowego opisywania charakterystycznego dla Conrada (pamiętam, że "Lorda Jima" czytałam w liceum z wypiekami na twarzy, mimo że tematyka bliska mi nie jest). Każde zdanie jest skonstruowane w taki sposób, że mam dokładną wizję każdego motywu.
Charakterystyczny język autora jeszcze bardziej podkreśla dramat wyzyskiwanych czarnych ludzi. "Czarne kształty czołgały się, leżały, siedziały między drzewami, opierając się o pnie, tuliły się do ziemi - to widzialne, to przesłonięte mętnym półmrokiem - we wszelkich możliwych postawach bólu, zgnębienia i rozpaczy. (...) Umierali powoli - to nie ulegało wątpliwości. Nie byli nieprzyjaciółmi, nie byli zbrodniarzami, nie zostało w nich już nic ziemskiego - były to tylko czarne cienie choroby i głodu, leżące bezwładnie w zielonawym mroku."
To są moje pierwsze i podstawowe spostrzeżenia. Ciekawa jestem, jak odbiorę dwa pozostałe rozdziały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz