Tytułem wstępu - jak długo to możliwe, starała się będę umieszczać tu polskie plakaty, które są, moim zdaniem, oddzielnymi dziełami sztuki.
Przechodząc za do filmu ... Co za film!
Czy nie jest mistrzostwem świata umieścić akcję pełnometrażowego filmu w jednym tylko pokoju i zreazlizować przy tym obraz trzymający w napięciu, zaskakujący, zdumiewający?
Dwunastu tytułowych gniewnych ludzi to grupa przysięgłych, którzy w pewne upalne popołudnie mają podjąć decyzję o winie w sprawie morderstwa. Oskarżonym jest młody chłopak, który miał dokonać tej zbrodni na swoim ojcu. W razie uznania go za winnego zostanie skazany na karę śmierci. Decyzja przysięgłych musi być jednak jednomyślna.
Zgromadzonym w pokoju obrad mężczyznom sprawa wydaje się prosta - wszystkie dowody jasno wskazują, że oskarżony jest winny, wnioski z procesu nie budzą wątpliwości. Decydują się więc na głosowanie i wówczas okazuje się, że jest pośród nich jeden człowiek, który ma odmienne zdanie. Czy uda mu się przekonać pozostałych jedenastu, że chłopak jest (lub przynajmniej może być) niewinny? Na to pytanie nie odpowiem - film jest tak wyśmienity, że nie zamierzam zdradzić zakończenia.
Obraz ten stanowi niewątpliwie głos przeciwko systemowi prawnemu, w którym grupa dość przypadkowych osób decyduje o uznaniu człowieka winnym lub nie czynu, o który został oskarżony. Moim zdaniem jednak niezależnie od tego, kto (zawsze będzie to przecież człowiek) podejmuje taką decyzję, karą (podkreślam - KARĄ) nigdy nie powinna być śmierć. Mniej więcej połowa bohaterów filmu wydaje się ignorować fakt, że decydują o czyimś życiu lub śmierci (spieszą się na mecz baseballa, grają w kółko i krzyżyk, żartują) - czyż taka postawa nie jest skutkiem uprawomocnionego uśmiercania? Ponadto cała ta historia unaocznia, że decyzja przysięgłych nie tylko może być mylna, ale też bardzo łatwo poddaje się wpływom, nie ma zbyt wiele wspólnego z niezawisłością...
Bohaterowie filmu tworzą galerię rozmaitych, bardzo wyrazistych charakterów. Każdy w tym dramacie odgrywa swoją rolę, ale najciekawsza należy oczywiście do przysięgłego numer 8 (o którym później dowiadujemy się, że nazywa się Davis), granego przez Henry'ego Fondę. Jego bohater jest niezależny i odważny, broni stanowczo swojego prawa do wątpliwości, nie ogląda się na pozostałych "gniewnych" - on jeden wydaje się w pełni rozumieć, jaka jest stawka w tej szalonej grze. Sprawia on wrażenie człowieka na wskroś dobrego, niemal świętego, wszystkich słucha uważnie, nikogo nie wyszydza, nie podnosi głosu, wydaje się widzieć, słyszeć i rozumieć więcej niż pozostali. Jego postać przydaje filmowi dodatkowej głębi, otwiera nowe możliwości interpretacji.
Pan Davis roznieca dyskusję, której uczestnicy stopniowo, mimo woli, odsłaniają się, ujawniają swoje problemy, motywacje, pragnienia. Trudno nie odnieść wrażenia, że właśnie w momencie, kiedy każdy z nich pokolei spotyka się ze sobą, wtedy zmienia zdanie co do wyroku. Aż trudno nie mieć tutaj skojarzenia - "kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień"...
Film bardzo pięknie demaskuje podstawy, na których budujemy nasze osądy. Uprzedzenia, bezmyślne zaufanie władzy, oślepiająca zapalczywość czy zwykły konformizm kierują większością z zebranych w pokoju mężczyzn. Przykre - tym bardziej, że tak bliskie prawdzie...
Ogromnie spodobał mi się ten film - jego specyficzna, lepka atmosfera, falujące napięcie, dialogi, na których właściwie opiera się cała fabuła i które nie przestają być zajmujące. Historia jest wiarygodna, a jednocześnie pełna znaczeń. Po prostu majstersztyk!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz