Ha! W rozdziale piątym dowiadujemy się, że "Rzeźnia..." została napisana stylem tralfamadorskim! Tekst niedługi, ujęty w zwięzłe akapity pooddzielane gwiazdkami, bez sensacyjnej fabuły, bez przyczyn i skutków - Tralfamadorczycy obejmują go jednym spojrzeniem i wówczas wszystkie te akapity przeczytane jednocześnie składają się na "obraz piękny, zaskakujący i głęboki"! Można to potraktować, jak swojego rodzaju podpowiedź - w jaki sposób czytać tę powieść. Dla kogoś jednak, kto nie widzi w czwartym wymiarze, nie jest to takie łatwe...
Poza tym rozdział piąty jest długi i stanowi prawdziwe wyzwanie. Pojawiają się w nim nowe wątki, Billy przenosi się do smutnych, naznaczonych lękiem wspomnień dzieciństwa, a także do czasów, gdy przebywał na oddziale dla nerwowo chorych w szpitalu dla weteranów wojennych. Tam odwiedzają go:
1) matka - Billy chowa się przed nią pod kołdrą, podczas gdy ona prowadzi uprzejme i banalne rozmowy z jego sąsiadem, Eliotem Rosewaterem. Billy chowa się przed matką ze wstydu, a wstydzi się tego, że to życie, które ona mu dała i przy którym go podtrzymywała, wcale mu się nie podoba. Nie podoba mu się ono od samego początku, od dzieciństwa budzi w nim trwogę. A może jest tak, że wojna kładzie się cieniem na całe życie człowieka (jakby - w czwartym wymiarze)?
2) narzeczona: otyła, ale bogata Valencia - Billy nie kocha jej, nie chce się z nią żenić, związek z nią należy do "objawów jego choroby" - dlaczego? Czy choroba ta nie polega na utracie poczucia sensu życia? Billy wydaje się biernie poddawać biegowi wydarzeń (nie ma przecież wpływu na teraźniejszość ani na przyszłość), poddaje się też Valencii.
3) nie odwiedza go, ale mu towarzyszy i go inspiruje jego sąsiad z sali, wspomniany Eliot Rosewater, człowiek, "po którego opustoszałym wnętrzu błąkały się echa miłości". Rosewater pozostaje wiernym wielbicielem prozy fantastycznoanukowej autorstwa Kilgore'a Trouta. Kilgore Trout jest postacią wymyśloną przez Vonneguta, pojawiającą się w różnych jego powieściach, stanowiącą prawdopodobnie "alter ego" autora. Jego powieści pomagają zarówno Billy'emu, jak i Rosewaterowi, odnaleźć się w świecie, który wojna odarła z sensu. Dlaczego fantastyka naukowa? Czyżby dlatego, że pozwala ona ten świat "opuścić", spojrzeć na niego całkiem z zewnątrz?
W tej części rozdziału opisana jest jedna z powieści Trouta, pt.: "Ewangelia z kosmosu", w której autor poszukuje przyczyn okrucieństwa wśród chrześcijan. Wysuwa on hipotezę, że Ewangelie Nowego Testamentu są skonstruowane w ten sposób, iż dopuszczają przemoc wobec ludzi, o ile nie mają oni "zbyt mocnych pleców" (tak, jak je miał Jezus). Proponuje on nową ewangelię, w której Jezus od samego początku jest "nikim" i dopiero po ukrzyżowaniu Bóg ujawnia się pośród błyskawic i mówi ludziom, że adoptuje tego człowieka i czyni go Synem Bożym oraz że od tej pory będzie karał surowo każdego, kto podniesie rękę na słabszego od siebie. Trudno mi było "przełknąć" tę historię, tak dalece mija się ona z istotą Ewangelii. Niemniej zawiera się w niej pewna myśl istotna - człowiek ma tak silną skłonność do okrucieństwa, że jedynie groźba surowej kary jest go w stanie powstrzymać. Czy to jednak prawda?
W sposób przerywany, ale chronologicznie uporządkowany, opowiada narrator ciąg dalszy doświadczeń wojennych Billy'ego. Billy wraz z innymi jeńcami trafia do brytyjskiej części obozu, gdzie grupa pogodnych, zdrowych na ciele i duszy angielskich oficerów pozostaje uwięzionych od początku wojny. Przyjmują oni Amerykanów z radością, przygotowują ciepły poczęstunek, zabawiają. Dopiero z upływem czasu odkrywają w nich zbieraninę wyniszczonych, otępiałych chłopców, którzy ów ciepły poczęstunek przypłacają gwałtownym (i masowym) rozstrojem jelit. Billy szybko trafia do skrzydła szpitalnego, gdzie ma okazję usłyszeć niemieckiego majora, który odczytuje na głos ustępy monografii Howarda W. Campbella jr na temat zachowania amerykańskich jeńców w niemieckich obozach. Campbell utrzymuje, że Stany Zjednoczone są krajem, w którym gardzi się ubóstwem, a ponieważ większa część społeczeństwa jest uboga, większość obywateli czuje więc pogardę wobec siebie samych. Dotyczy to oczywiście również amerykańskich żołnierzy, szczególnie szeregowców, którzy stanowią "masę biedaków pozbawionych poczucia własnej godności. (...) Każdy będzie jak ponure dziecko, które marzy skrycie o śmierci." Niezależnie od tego, jak teoria ta miała się do rzeczywistości (w czasach Vonneguta) trudno nie mieć wrażenia, że charakterystyka ta w pełni opisuje Billy'ego... Informacyjnie: Howard W. Campbell jr jest postacią fikcyjną, narratorem w innej, wcześniejszej powieści Vonneguta, pt.: "Matka Noc", podczas gdy Howard Campbell ("senior") to postać autentyczna, republikański polityk, który zmarł w roku 1971.
W końcu - w rozdziale piątym sporo miejsca poświęcono Tralfamadorczykom. Billy jest przez nich więziony w mieszkaniu urządzonym w stylu ziemskim, o przezroczystych ścianach, przez które zachwyceni Tralfamadorczycy obserwują jego codzienne czynności. Na pytanie, czy jest mu dobrze w takich warunkach, odpowiada "Mniej więcej tak samo, jak na Ziemi". Pozbawiony intymności, samotny, mechanicznie powtarzający te same, proste czynności - taki jest Billy w tralfamadorskim zoo, taki też czuje się na Ziemi... Tralfamadorczycy posiadają pięć płci i uświadamiają Billy'ego, że na Ziemi jest ich tymczasem aż siedem (widocznych jedynie w czwartym wymiarze). Tłumaczą, że aby powstawały nowe dzieci, potrzebny jest udział nie tylko dwojga rodziców, ale jeszcze męskich homoseksualistów, kobiet po 60-tce, dzieci, które zmarły tuż po urodzeniu itd. ... Hmmm... Jeden z Tralfamadorczyków próbuje też wyjaśnić swoim ziomkom, jak to jest - doświadczać upływu czasu. Metafora, której używa, jest dość skomplikowana i została zilustrowana na zamieszczonej obok grafice. Co najważniejsze, doświadczanie czasu wiąże się z ogromnym ograniczeniem, którego człowiek nie jest w ogóle świadomy. Wreszcie, Billy porusza w rozmowie z Tralfamadorczykami temat wojen - sam przerażony okrucieństwem wojen ziemskich pyta, czy Tralfamadoria jest wolna od wojen i jak to jest możliwe. Otrzymuje odpowiedź, że wojny zdarzają się również na Tralfamadorii, ale Tralfamadorczycy zwyczajnie je ignorują, nie spoglądają w ich stronę. "Jest to coś, czego Ziemianie mogliby się nauczyć, gdyby się rzeczywiście postarali: sztuki kontemplowania dobrych chwil i ignorowania złych." Cóż... Billy wydaje się stosować do tej "lekcji", ale Vonnegut - już nie (napisał przecież jednak książkę antywojenną!).
No - to by było na tyle. Na zakończenie obrazek, na którym "Rzeźnia numer 5" niejako w czwartym wymiarze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz