wtorek, 12 czerwca 2012

"W poszukiwaniu straconego czasu" tom II "W cieniu zakwitających dziewcząt" część II "Imiona miejscowości: Miejscowość"

Po raz kolejny piszę po dłuższej przerwie, powód jest mniej więcej taki sam jak ostatnio. Co więcej, tym razem znowu upłynęło trochę czasu od chwili, gdy zakończyłam lekturę tomu II i znowu niemało z jego treści już umknęło mojej zawodnej pamięci. Kto wie jednak, czy właśnie nie zaczyanją się dla mnie lepsze czasy...


Cabourg, miasteczko, które było ponoć "modelem" Balbec

II część II tomu nosi tytuł pozostający w relacji do tytułu części III tomu I, a mianowicie: "Imiona miejscowości: Miejscowość". W tej części powieści bowiem główny bohater spędza letnie wakacje w Balbec - nadmorskim miasteczku, o którym długo marzył, a które w końcu może zobaczyć na własne oczy i skonfrontować swoje marzenia (zrodzone z wyobrażeń, jakie jego płodnej wyobraźni podsuswało imię miejscowości) z rzeczywistością. Rzeczywistość ta oczywiście go zdumiewa - w miejsce wyobrażonych wzburzonych fal rozbijających się o szare mury gotyckiej katedry ogląda banalne, całkiem zwyczajne miasteczko oraz biało odzianych wczasowiczów snujących się wzdłuż digi pod wysokim i pogodnym niebem. Początkowo więc Balbec, odkrywszy przed nim tajemnicę (czy też - brak tajemnicy) swojego imienia, zawodzi go dotkliwie. Z czasem jednak optyka tego młodego wrażliwca się zmienia, to bowiem w Balbec przychodzi mu spotkać całą galerię osób, które odegrają w jego życiu bardzo ważne role, a pośród nich - gromadkę fascynujących, tytułowych "zakwitających dziewcząt"...


katedra Saint-Lo

Co ciekawe, Marcel w wyobraźni wydaje się wyprzedzać zdarzenia, które mają nastąpić. Już w drodze do Balbec marzy o spotkaniu z jasnowłosym artystą-wędrowcem, z którym się zaprzyjaźni, i z którym rozstanie się u stóp katedry Saint-Lo. Czy imię to (Saint-Lo) nie jest zapowiedzią imienia Roberta de Saint-Loup, potomka Guermantów, siostrzeńca margrabiny de Villeparisis, chłopca, który stanie się dla Marcela wiernym i oddanym przyjacielem wkrótce potem? Marcel wydaje się tę przyjaźń antycypować w swojej spragnionej wyobraźni, jednakże - kiedy jego marzenie ziszcza się - po raz kolejny doznaje zawodu. W towarzystwie przyjaciela czuje się znużony i osamotniony. Jest bowiem główny bohater Prousta, przynajmniej na tym etapie życia, człowiekiem w gruncie rzeczy niezdolnym do bliskości z innymi ludźmi, skoncentrowanym na sobie, rozmiłowanym w świecie swojej wyobraźni, a w relacjach z ludźmi zdaje się przede wszystkim smakować, kontemplować charaktery, pasje, ludzkie wdzięki i słabości, jakgdyby kolekcjonując to bogactwo doświadczeń jako materiał dla swojego przyszłego dzieła...

Podobnie, jak przewiduje Marcel zjawienie się w swoim życiu serdecznego przyjaciela, tak też po raz pierwszy usłyszawszy nazwisko Simonet, wie natychmiast, że należy ono do osoby, którą nieuchronnie pokocha. I na długo przed tym, jak w gromadce młodych panien, które zafascynowany obserwuje, zidentyfikuje w końcu ową Simonet, najpierw poszukuje jej na oślep, gorączkowo - poszukuje właścicielki owego tajemniczego, zapowiadającego mu nieokreślone słodycze, nazwiska. Gdy zaś w końcu poznaje Albertynę (nota bene - na podwieczorku u malarza Elstria - kolejnego ważnego bohatera), między tymi dwojgiem w tajemniczy sposób już od pierwszych chwil poznania zaczyna igrać miłość, która dopiero w przyszłości prawdziwie się narodzi.

Kolejnym ważnym boohaterem, który pojawia się już w I tomie jako przyjaciel Swanna, a także tajemniczy towarzysz pani Swann w Combray, teraz ukazuje się jako człowiek, który głównemu bohaterowi okazuje więcej zainteresowania, niż na to pozwlają granice konwenansu. Baron de Charlus, a dla Roberta - wuj Palamed, przejazdem odwiedza na chwilę panią de Villeparisis w Balbec. Na wskroś męski, surowy wobec zniewieściałości, niechętny mężczyznom, zwłaszcza młodym, odczuwa mimo wszystko (choć czy aby na pewno "mimo"?) wobec Marcela coś na kształt słabości, niestałej jednak, i jakgdyby wewnętrznie niespójnej, wskutek czego najpierw zaprasza go na herbatę, potem zaś udaje zaskoczenie jego przybyciem itd. Okazuje się też, że pod męską naturą barona kryje się kobieca wrażliwość, która między innymi podsuwa mu takie oto (bardzo moim zdaniem znamienne dla Prosuta) słowa: "Ależ ważne w życiu jest nie to, kogo się kocha (...) ważne to kochać."
Barona de Charlus, który w drugim tomie zawitał jedynie niejako przejazdem, poznamy jeszcze niewątpliwie o wiele lepiej w tomach kolejnych...

Najistoniejszym jednak z tych pierwszych, nadmorskich doświadczeń młodego bohatera było wkroczenie w bajeczny krąg młodych dziewcząt, pośród których Albertyna nie była jedyną, którą miał ochotę pokochać. Zachwycony ich świeżością, swobodą i ignorancją wynikłymi z młodości, Marcel przedkłada ich towarzystwo nad towarzystwo Roberta czy ukochanej babki. Przypatrując im się dostrzega ulotność ich wdzięku i lekkości, tak bardzo wrażliwy na nieubłagane zjawisko przemijania, widzi w ich rześkich rysach brzemię stopniowego starzenia się, którego nie unikną. I może właśnei dlatego z tak wielkim skupieniem i błogością przysiada w ich "cieniu" i zasłuchuje się w słodki szczebiot ich młodziutkich głosów...

I to by było na tyle na dziś. Nie mam siły więcej pisać - w obecnych czasach samo czytanie jest wyzwaniem, pisanie zaś szczegółowe - pozostaje niemożliwością. Proust tymczasem na każdej stronie swojego dzieła pozostawia jakąś myśl nurtującą, obserwację odkrywczą czy olśniewający obraz - ja nie jestem w stanie ustosunkować się do tego niezmierzonego bogactwa wątków. Nie o to zresztą chodzi.

Czas sięgnąć po trzeci tom...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz