wtorek, 17 grudnia 2013

"Dzieci północy" część III

Skończyłam czytać "Dzieci północy". Ze wszystkich dotychczas czytanych przeze mnie "lektur" ta niewątpliwie stanowiła największe wyzwanie. W dużej mierze przyczyniają się do tego zarówno moje zapracowanie, jak i egzotyczny charakter tej powieści, która, zakorzeniona w zupełnie mi nieznanej, obcej kulturze, nie jest bynajmniej prostym reportażem, lecz jedną wielką, często niezrozumiałą, metaforą.

W III części powieści Rushide wznosi się chwilami na wyżyny absurdu. W kolejnych rozdziałach tworzy coraz bardziej oderwane od rzeczywistości, często odstręczające (w czym faktycznie, jak gdzieś czytałam, przypomina Grassa), metaforyczne wizje.
Salim, oczyszczony nie tylko z więzów rodzinnych, swoich ograniczeń i ambicji, ale też doszczętnie pozbawiony pamięci, zostaje przez swoją siostrę (Dżamilę) "zdradzony" i oddany do wojska pakistańskiego. W wojsku pełni on funkcję buddy-tropiciela - medytującego, nieobecnego i nierozumianego przez otoczenie, a zarazem niezwykle przydatnego z uwagi na swój nadprzyrodzony zmysł węchu. Jako tropiciel, wraz z trojgiem młodziutkich żołnierzy, zostaje on wysłany do Indii z misją tropienia i wydawania wojsku indyjskich przywódców. Salim, ku swojemu późniejszemu rozgoryczeniu, bezmyślnie wykonuje rozkazy, podczas gdy jego młodzi towarzysze odkrywają trwogę wojennej rzeczywistości. To jednak również Salim w pewnym momencie dezerteruje i prowadzi swoich chłopców w głąb dżungli, by tam, z dala od wszelkiej cywilizacji, w strugach niekończącego się deszczu - przeczekać wojnę? ocalić ich niewinność? zachować życie? - nie umiem powiedzieć. Jednak wizji czworga wycieńczonych żołnierzy leżących na brzegu wzburzonej rzeki, pośród dzikiej dżungli, mokrych w rzęsistym deszczu i pokrytych mrowiem przezroczystych pijawek wypełniających się różowo ich krwią i pękających z przesytu - nie zapomnę...
Indie wygrywają wojnę, a Salim staje się zbiegiem, "obcym" pozbawionym tożsamości w swoim własnym kraju. W tej trudnej sytuacji odnajduje go Parwati-czarodziejka, żyjąca w getcie kuglarzy, będąca jednym z z dzieci północy. Parwati natychmiast rozpoznaje Salima i zakochuje się w nim. Przygarnia go, opiekuje się nim, on jednak, ilekroć ją całuje, widzi w niej zniekształconą i szpetną - Dżamilę, swoją nieszczęsną siostrę. Z tego powodu nie może się z nią związać, co ją pogrąża w smutku i goryczy. Parwati przywołuje do siebie Śiwę, tajemnicze alter-ego głównego bohatera - tego, za którego Salim został podmieniony po urodzeniu. Przez jakiś czas mała czarodziejka żyje ze złowrogim, brutalnym i nikczemnym Śiwą, czego skutkiem  staje się brzemienna i w takim stanie zostaje przez niego porzucona.
Indira Gandhi
Salim, dla ocalenia jej honoru, bierze ją w końcu za żonę. Tym samym Salim staje się ojcem nie-swojego-syna, który jednak jest potomkiem jego przodków (skomplikowane!). Syn Salima, Aadam, jest również dzieckiem północy, a także dzieckiem stanu wyjątkowego, który Indira Ghandi (w słowniku Rushide'a "Wdowa" - postać mroczna i despotyczna) wprowadziła właśnie w noc narodzin chłopca. 
Salim opisuje stan wyjątkowy jako okres nieprzerwanej nocy, czas szykan i prześladowań, których ofiarą pada również getto kuglarzy. Parwati zostaje uśmiercona, a Salim trafia do więzienia, gdzie jest torturowany dopóty, dopóki nie zdradzi nazwisk wszystkich Dzieci Północy. Wówczas "dzieci" zostają aresztowane i, wraz z Salimem, poddane przymusowej sterylizacji (która podobno faktycznie była w tym okresie stosowana w Indiach, również wobec więźniów politycznych!).

zielone ćatni - przy najbliższej
wizycie w w Tanddorze
musimy skosztować :)
W ostatnim rozdziale Salim, wraz ze swoim ocalałym synem oraz przyjacielem - Foto Singh'iem, powraca do Bombaju - miasta swojego dzieciństwa. Rozentuzjazmowany rozgląda się po znajomych okolicach licząc, że przywrócą mu one dzieciństwo i z rozgoryczeniem (opisywanym już przez Prousta!) odkrywa, że miejsca nie wskrzeszają przeszłości, miejsca po prostu trwają, obojętne na wzruszenia naszej pamięci. Szczęśliwie jednak Salim odnajduje klucz do swojej przeszłości, a jest nim ... zielone ćatni przygotowane przez Marię Perejrę, obecnie właścicielkę fabryki marynat. To zabawne, jak bardzo ten motyw również nawiązuje do Prousta. Salim oddaje Marii Aadama pod opiekę, a sam - zamieszkuje w fabryce i produkuje kolejne marynaty - marynaty wspomnień, na których przykleja nazwy-tytuły kolejnych rozdziałów swojej powieści. Czyli innymi słowy - oddaje się czemuś, co można by nazwać poszukiwaniami utraconego czasu...

Wielokrotnie już pisałam, że ta wielowątkowa powieść naszpikowana jest przenośniami, zaszyfrowanymi informacjami, których istnienie łatwo daje się wyczuć, ale sens - często pozostaje (dla mnie) ukryty.
Salim, będący niewątpliwie uosobieniem Indii (w ostatnich akapitach zostaje on zmiażdżony i rozpada się na 600 mln drobin - tyle, ile według książki Indie liczyły sobie w tamtym okresie ludności), przez całe życie błąka się, poszukuje swojej tożsamości, aspiruje do realizacji wielkich celów, a jednocześnie stopniowo stacza się na dno. Wyposażony w nadzwyczajne talenty, pragnie wykorzystać je dla dobra ogółu, ale ostatecznie - traci je, nieużyte. Kolejne kobiety, w których się zakochuje, wydają się symbolizować różne odłamy społeczności indyjskiej - imigrantka z USA, Ewa, ma go od początku do końca w pogardzie, Dżamila - jego siostra, która przeistacza się w gorliwą muzułmankę (czy nawet - Pakistankę?), odrzuca jego miłość i oddala go od siebie, w końcu Parwati - uosobienie magicznej, zabobonnej części kultury indyjskiej - zakochuje się w nim, chce go przygarnąć, ale on nie może się tej miłości poddać.
Salim zostaje zmiażdżony przez tłum ludzi, którzy pojawili się w jego życiu, ale bezpośrednio ścierają go na pył z jednej strony - Wdowa (a więc - Indira), z drugiej zaś - Śiwa, czyli jego złowrogi prześladowca, chłopiec urodzony o północy, potomek jego przodków, podmieniony, skazany na życie w nędzy i żądny za to życie zemsty. Śiwa to jakby mroczna strona Salima, zrodzona z biedy i poniżenia. W postaci tej również dopatrywać się można charakterystyki kolejnej warstwy indyjskiego społeczeństwa.

A "Dzieci północy"? Ze swoimi zdumiewającymi talentami, ze swoimi nadziejami na zbudowanie nowych, lepszych Indii, ze swoimi konfliktami i niezdolnością do solidarnego działania, ostatecznie wysterylizowane i tym samym - zmiażdżone - przez Indirę? Cóż one właściwie znaczą? Czy są to po prostu dzieci niepodległości - nadzieje i możliwości, z czasem pogrzebane? Czy też ukryte talenty drzemiące w tym skomplikowanym kraju, wybudzone niepodległościowym zrywem, i ponownie uśpione na nieokreślony czas...? A może symbolizują one coś zupełnie innego? - tego nie wiem.

Ciekawa to była, daleka i długa podróż. Z przyjemnością już ją jednak zakończyłam. Może kiedyś, w ramach "lektur nadobowiązkowych", sięgnę po "Szatańskie wersety" - nie ukrywam bowiem, że Rushide mnie zaintrygował. Teraz jednak, z okazji urodzin Papieża Franciszka, przeczytam wywiad przeprowadzony z nim jeszcze przed jego pontyfikatem. Potem zaś powrócę do kanonu, który zabierać nas będzie w coraz bardziej odległe czasy i kultury...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz