sobota, 4 lutego 2012

"Odyseja kosmiczna 2001"

"Odyseja kosmiczna 2001" stanowi w istocie oniryczną podróż wgłąb rozbuchanej wyobraźni panów Clarke'a i Kubricka... Jak wiadomo, tego rodzaju "wycieczki" są mi bardzo sympatyczne, stąd film zdecydowanie mi się spodobał, chociaż jego kompozycja wystawia chwilami cierpliwość widza na ciężką próbę...

Film składa się z mniej więcej trzech (bądź czterech lub pięciu ;) części, które łączy wspólny mianownik pod postacią pewnego tajemniczego obiektu - gładkiego, prostopadłościennego monolitu. Obiekt ten niewątpliwie stanowi klucz do zrozumienia całego obrazu, choć do samego końca pozostaje zagadką jego prawdziwa natura.

W pierwszej części monolit ów objawił się pewnego poranka człekokształtnym protoplastom ludzkości. Nie wiadomo, skąd się wziął i co się z nim później stało, ale sam fakt jego zaistnienia zainspirował w jakiś tajemniczy sposób jednego z członków plemienia do użycia zwierzęcej kości jako narzędzia - w tej podniosłej chwili "rozpoczął się" człowiek - istota zdolna do kreatywnej myśli, do przekształcania otaczającego ją świata wedle własnego pomysłu. Zaraz potem jednak nasi przodkowie ujawnili kolejną i mniej już chwalebną ludzką cechę - skłonność do przemocy. Wymyślone przez nich narzędzie okazało się służyć nie tylko pozyskiwaniu pokarmu, lecz również niszczeniu przeciwnika...



Kolejna część filmu przenosi nas ku przyszłości (chociaż data 2001 jest już dla nas przeszłością i ciekawie jest zobaczyć, jak tę przyszłość-przeszłość wyobrażano sobie przed ponad 40-stu laty). Pewien naukowiec udaje się w podróż na Księżyc. Cel jego podróży długo pozostaje nieznany, wiadomo jednak, że tam, dokąd się udaje, dzieje się coś niezwykłego, co jest utrzymywane w najgłębszej tajemnicy. Ostatecznie okazuje się, że odkryto tam obecność... znajomego monolitu. Odkrycie to jest interpretowane przez badaczy jako dowód istnienia cywilizacji innej niż ziemska. Tę część filmu wieńczy dziwna scena, w której grupa naukowców pozuje do zdjęcia przed monolitem i w chwili, gdy fotograf ma zdjęcie wykonać, tajemniczy obiekt emituje jakiś rodzaj fal dźwiękowych (czy innych?), które całkowicie ogłuszają wszystkich zgromadzonych wokół niego...

18 miesięcy później z Ziemi wyrusza statek kosmiczny, którego celem jest dotarcie na Jowisz, a na jego załogę składa się pięciu ludzi (z których troje jest zahibernowanych) oraz komputer HAL, który odtwarza procesy elektryczno-biochemiczne zachodzące w ludzkim mózgu (ze zwielokrotnioną szybkością rzecz jasna). HAL sprawuje pełną kontrolę nad całym statkiem, jest jego mózgiem, posiada zdolność widzenia, słyszenia i mówienia ludzkim głosem. Jednocześnie niejasna pozostaje jego emocjonalność. HAL potrafi rozpoznawać i interpretować nastrój ludzi, z którymi współpracuje, pozostaje z nimi w dobrych, uprzejmych relacjach, sam jednak nie zdradza żadnych emocji, jest chłodny i zawsze opanowany. Ufny w swoją nieomylność wydaje się jedynie zdradzać poczucie wyższości nad omylnymi ludźmi...
W pewnym momencie HAL zaczyna jednak szwankować. Dlaczego? Nie wiadomo. Jego ludzcy współtowarzysze, poważnie zaniepokojeni, postanawiają go wyłączyć. HALowi jednak udaje się przejrzeć ich plany i ... rozpoczyna walkę o przetrwanie. Zabija czterech spośród pięciu członków załogi, nie udaje mu się jednak wygrać z ostatnim - Davem Bowmanem. Ten, w słynnej i bardzo przejmującej scenie, wyłącza (a tym samym uśmierca) HALa.
Ta część filmu jest, moim zdaniem, najbardziej angażująca i przejmująca. Kubrick mistrzowsko stopniuje napięcie, czerwone oko HALa "spoglądające" nieruchomo w ekran w każdej kolejnej scenie coraz bardziej niepokoi. Dziwna relacja między człowiekiem a komputerem, z pozoru nacechowana spokojem, opanowaniem i wzajemną uprzejmością, pod spodem kipi podejrzliwością i nieufnością.



Dave wygrywa z komputerem. Wyłącza go i pozostaje na statku sam. Samotnie też kontynuuje podróż na Jowisza, dowiedziawszy się uprzednio, że jej prawdziwym (a ukrywanym przed "ludzką" częścią załogi) celem jest zbadanie zagadki kamiennego monolitu znalezionego na księżycu. W ostatniej, najdziwniejszej części filmu Dave dociera do Jowisza, wokół którego krąży nieważko tajemniczy obiekt. Tym razem w niewyjaśniony sposób monolit przenosi Dave'a w inny wymiar - Dave (a wraz z nim oszołomiony widz) gna poprzez feerię wielobarwnych świateł, coraz dalej i dalej, przy dźwiękach niepokojącej muzyki, w scenie ciągnącej się w nieskończoność, aż do utraty poczucia upływającego czasu. W końcu, na dnie tej "króliczej nory", Dave trafia do surrealnego apartamentu, którego futurystyczne wnętrze jest umeblowane w stylu klasycystycznym. Tam kubrickowski Odyseusz starzeje się w samotności, by na łożu śmierci raz jeszcze ujrzeć tajemniczy monolit, w obecności którego starzec zamienia się w płód i w tej postaci dryfuje przez przestrzeń kosmiczną i spogląda z daleka na błękitną Ziemię...



Ten  niezwykły film został zrealizowany ze szczególnym rozmachem. Długim, majestatycznym scenom towarzyszy patetyczna muzyka (ze słynnym utworem Richarda Straussa "Tako rzecze Zaratustra" w pierwszej scenie), pomysłowe efekty specjalne nawet obecnie pozwalają wierzyć, że rzecz w istocie dzieje się w przyszłości, w odległej kosmicznej przestrzeni. Jednocześnie dialogi stanowią nikłą część tego dwugodzinnego dzieła, które przemawia przede wszystkim obrazem i dźwiękiem. Film gra na emocjach, intryguje, niepokoi, zdumiewa.
Dzieło Kubricka, mimo iż toczy się statecznie i zawiera niewiele dialogów, naszpikowane jest treścią, poszukuje źródeł i istoty człowieczeństwa, zagłębia się w problem sztucznej inteligencji i możliwego konfliktu między ludźmi a stworzonymi przez nich maszynami, zadaje pytanie o istnienie pozaziemskich cywilizacji.

Czym jest tajemniczy monolit? Oczywiście nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Dla mnie, być może wbrew intencji twórców, symbolizuje on jakąś formę Bożej interwencji. To on daje początek człowiekowi, to jego człowiek potem niestrudzenie poszukuje, to w jego obliczu odkrywa prawdę o sobie i świecie. Taka interpretacja nie jest być może zupełnie odosobniona, skoro film znalazł się na watykańskiej liście 45 filmów, które propagują szczególne wartości religijne, moralne lub artystyczne.

Reasumując - świetne, spektakularne, a zarazem refleksyjne kino. Zasłużona pozycja w setce "filmów koniecznych"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz