poniedziałek, 30 stycznia 2012

"Aguirre, gniew boży"

Zima trzyma! Tymczasem Werner Herzog zabiera nas w swoim filmie "Aguirre, gniew boży" wgłąb tropikalnej amazońskiej dżungli, gdzie po raz kolejny przyjdzie nam zmierzyć się z ciemnymi zakamarkami ludzkiej duszy. Tak tak - ponoć Herzog, pisząc scenariusz do tego przytłaczającego filmu, opierał się nie tylko na prawdziwej historii hiszpańskiego konwistadora, który w drugiej połowie XVI wieku poszukiwał w Amazonii mitycznego Eldorado, lecz czerpał również inspirację z ... "Jądra Ciemności"! Skojarzenie z dziełem Conrada nasuwa się zresztą samo - oto człowiek ułomny, kaleki, ale posiadający niesłychany dar przekonywania, staje na czele grupy buntowników, którzy żądni sławy i bogactwa, płyną wgłąb peruwiańskiej dżungli poszukując legendarnego Eldorado. Aguirre, nie kryjąc pogardy dla swoich ludzi, nadaje sobie przydomek "gniewu bożego" i brutalnie rozprawia się z każdym, kto śmie stanąć mu na drodze. W swoim szaleństwie prowadzi on tę nieszczęsną grupę buntowników, w których gronie znajduje się również jego młodziutka, ukochana córka, ku pewnej zagładzie. Dlaczego? Niewątpliwie bohaterem tym kieruje pragnienie sławy i chwały, a także "uskrzydlające" poczucie niczym nieograniczonej wolności oraz mocy decydowania o losie innych - jego motywacje nie są jednak w pełni klarowne, pozostają zagadką ukrytą w niepokojącym spojrzeniu jego blado błękitnych oczu.

Herzog znacznie uprościł historię Aguirre'go - życie napisało w tym przypadku scenariusz o wiele mniej wiarygodny: prawdziwy Aguirre odniósł pewne sukcesy, jego oddział zajął zbrojnie wyspę Margaritę, a dopiero później Aguirre został zgładzony z rąk Hiszpanów (uśmierciwszy wcześniej osobiście swoją córkę!). Reżyser filmu skupił się jednak na historii szaleństwa roznieconego przez sprzyjające okoliczności, opowiedział o bestii, jaką uwolnić może w człowieku sytuacja skrajna. Herzog pozwolił Aguirre'mu ponieść klęskę, tak jak w gorącej, wilgotnej dżungli, klęskę poniosło człowieczeństwo...

Muszę przyznać, że o ile "Czas Apokalipsy" (powstały siedem lat później) wzbogacił "Jądro Ciemności" o bogaty kontekst wojny, o tyle "Aguirre...", w moim odczuciu, nie opowiedział zbyt wiele ponad to, co już zostało przez Conrada napisane. A ponieważ film ten ogląda się dość ciężko, jest długi, duszny i zmierza ku wiadomemu celowi, nie oceniam go bardzo wysoko. Do tego Klaus Kinski (ciekawostka: urodzony w Sopocie) w roli Aguirrego przekonuje mnie jako szaleniec, ale nie całkiem przekonuje mnie jako aktor...

Doceniam jednak dzieło Herzoga za to, że rzuca ono światło na fragment historii, który, przyznaję, zupełnie nie był mi znany, a mianowicie na konkwistę, czyli hiszpańskie podboje Ameryk, Afryki i Indii. Daje on pewne wyobrażenie o tym, z jakich śmiałków / straceńców / szaleńców rekrutowali się założyciele południowoamerykańskich kolonii (i społeczności).
Ponadto intrygują mnie postacie kobiet w tym filmie. Pierwsza, piękna i ubrana zawsze w błękitne suknie z subtelnymi koronkami, jest żoną zdetronizowanego przez Aguirrę, właściwego przywódcę konkwistadorów. Godna, milcząca i wierna do samego końca, po śmierci ukochanego ucieka wgłąb dżungli. Druga to wspomniana córka Aguirre'go, piętnastoletnia, naiwna, niewinna, w przeciwieństwie do pierwszej - zawsze w czerwieni, ostatecznie umiera od indiańskiej strzały, na rękach zdumionego, opętanego szaleństwem ojca. Dlaczego Herzog zdecydował się umieścić w scenariuszu te dwie niewiasty? Jedyne, pośród gromady chciwych i krótkowzrocznych mężczyzn, istoty godne i wrażliwe?

...Może właśnie dlatego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz