wtorek, 24 stycznia 2012

"Rzeźnia numer pięć" rozdziały 8. - 10.

Opisywanie kolejnych rozdziałów książki jest przy moim obecnym trybie życia niewykonalne. Zmieniam taktykę. Będę teraz czytać codziennie, a co tydzień postaram się skomentować to, co przeczytałam w danym tygodniu. Dziś zaś postanowiłam zakończyć przedłużającą się już przygodę z "Rzeźnią numer pięć."

W rozdziale ósmym autor dość niespodzianie opisuje wreszcie masakrę w Dreźnie. Cała powieść "ciążyła" ku temu wydarzeniu i w końcu zostało ono opowiedziane.
Billy przypomniał sobie bombardowanie za sprawą kwartetu "Czterookich Skurczybyków", śpiewającego na przyjęciu z okazji rocznicy ślubu państwa Pilgrim. Występ czworga młodych muzyków wywołał w Billym wzruszenie tak silne, że musiał opuścić swoich gości i poszukać ukojenia w osamotnieniu. Przez jakiś czas Billy nie mógł zrozumieć, dlaczego owładnęły nim tak silne emocje, aż w końcu przypomniał sobie noc bombardowania, które amerykańscy jeńcy przeżyli schroniwszy się w chłodni pod rzeźnią oraz widok obróconego w ruiny, całkowicie opustoszałego miasta, które ujrzeli po wyjściu na powierzchnię. Jeńców pilnowało czterech niemieckich strażników. Ich zszokowane, nieme, otępiałe twarze do złudzenia przypominały twarze muzyków, którzy śpiewali na rocznicy ślubu Billy'ego i Valencii.


Dalszą relację ze zniszczonego miasta Billy opowiada Montanie Wildhack - kobiecie, z którą został uwięziony w Tralfamadorii. To interesujące, że do tych wojennych wydarzeń Billy nie przenosi się w czasie - zamiast tego po prostu je wspomina - tak, jakby w swoich podróżach miejsce to skrzętnie omijał. We wspomnieniach opisuje on krajobraz księżycowy, pagórki gorącego gruzu pod czarnym niebem, kryształki stopionego szkła walające się pod nogami, spalone zwłoki na ulicach, ugotowane ciała pod gruzami, ciszę. Jest to obraz wstrząsający, demaskujący okrucieństwo oraz absurdalność wojny. Przed takim obrazem można jedynie milczeć, rozważania zaś o słuszności bombardowania wydają się niedopuszczalne, nonsensowne.


W kolejnym rozdziale dowiadujemy się o absurdalnej śmierci Valencii, która zatruła się spalinami jadąc, w wielkiej rozpaczy, do szpitala, gdzie Billy wylądował po katastrofie lotniczej.
W szpitalu tym Billy dzielił salę z profesorem Coplandem, człowiekiem krzepkim, zdrowym, korzystającym z życia, rozmiłowanym w wojnie. Odwiedzała go młodziutka żona, której kazał on czytać przemówienie Trumana o bombardowaniu Hiroszimy (jako wielkim sukcesie USA) oraz inne publikacje gloryfikujące wojnę, naloty bombowe, żołnierzy walczących za ojczyznę itd. Kiedy Billy opowiedział mu, że był w Dreźnie, profesor długo pozostawał głuchy na jego słowa, by w końcu krótko mu wyjaśnić, że nalot na Drezno był niezbędnie konieczny.

Po katastrofie lotniczej Billy rozpoczyna swoją działalność mającą na celu rozpowszechnianie wiedzy o Tralfamadorii, względnej naturze czasu i nieistotności śmierci. W tym celu najpierw udaje się do Nowego Jorku, gdzie występuje w audycji radiowej poświęconej kryzysowi powieści. Czemu to właściwie ma służyć? Ukojeniu? Czy receptą na problem wojen jest niespoglądanie w ich stronę? Vonnegut (jako "słup soli") wydaje się prezentować poglądy odmienne ...

W ostatnim zaś rozdziale narrator ponownie opowiada w pierwszej osobie, chociaż swoją historię przeplata również luźno z opowieścią o Billym. Raz jeszcze wraca do Drezna z 1945r., kiedy to po bombardowaniu grupa amerykańskich jeńców zajmowała się wydobywaniem zwłok ludzkich z "kopalni" ruin. Z powodu zbyt wielkiej ilości psujących się ciał w końcu zaczęto je palić na miejscu. Pośród tego wszystkiego Edgar Derby został rozstrzelany za przywłaszczenie sobie czajnika, a gdy skończyła się wojna, ptaki zaśpiewały Billy'emu pytająco "It-it?"...

Tak kończy się ta zdumiewająca, niekonwencjonalna powieść. Opowiada ona o wojnie jako o zjawisku złowieszczym, absurdalnym, niszczycielskim. Wojna zabija człowieka w człowieku. I nikt wojny nie wygrywa... Wojna trwa w Billym przez całe życie. W każdej chwili powraca do niego w skojarzeniach, w lęku, w smutku. Z medycznego punktu widzenia Billy przejawia ewidentne cechy PTSD - zespołu szoku pourazowego (ujęte w ładny, literacki sposób). Nie chcę się jednak na tym koncentrować - problem niszczycielskiego wpływu wojny na człowieka wykracza poza ramy prostej psychiatrycznej diagnozy.

Podobno pozostaje kontrowersją, ile właściwie osób zginęło w Dreźnie. Vonnegut podaje prawdopodobnie liczbę zawyżoną. Czy jednak ma to jakiekolwiek znaczenie? Warto jest obudzić uśpione sumienie i przypomnieć sobie, że na wojnę nie można patrzeć kategoriami "dobrzy kontra źli" - a przecież jest to bardzo powszechny sposób ujmowania tego problemu, np. w szkołach.

Pośród pilotów bombowców byli również Polacy. W artykule "Musiałem myśleć jak maszyna" w TP można przeczytać relację polskiego pilota z nalotu na Drezno: "... podczas nalotu myśli się innymi kategoriami. Na dole jest wróg. Ten wróg cię napadł, wymordował twoich rodaków. Zostawił zgliszcza w twojej ojczyźnie. Jest okupantem. Teraz ty z nim walczysz. Patrzysz, czy cel dobrze się pali. I cieszysz się, kiedy widzisz ogień. Trzeba się nauczyć myśleć jak maszyna. I można myśleć tylko o dwóch rzeczach: lecę wykonać zadanie, mam wrócić żywy." ......

W jednej z powieści Trouta (opisanej w "Rzeźni") głównym bohaterem jest robot, który zrzucał napalm na ludzi. Mógł to robić, ponieważ nie był wyposażony w sumienie, a i później nikt nie miał mu tego za złe. Musiał się jedynie pozbyć brzydkiego zapachu z ust...

Powieść Vonneguta spodobała mi się ogromnie. Jest uderzająca, porusza wiele niezwykle istotnych problemów, stanowi też bardzo ważne świadectwo wydarzeń, o których świat nie pamięta... W pierwszym rozdziale ktoś mówi narratorowi, że pisanie powieści przeciwko wojnom jest jak pisanie przeciwko lodowcom. Narrator jednak mimo to zdecydował się tę książkę napisać!

I to jest dla mnie najważniejsze jej przesłanie - pomimo iż zło w świecie jest nieuniknione, należy mu się przeciwstawiać!

Kończę tym samym. Z wiarą w dobro, o które warto walczyć.

I zaczynam czytać/pisać nowym trybem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz