wtorek, 9 kwietnia 2013

"Komu bije dzwon"

Z prawdziwą przyjemnością i z wypiekami na twarzy przeczytałam słynną powieść Hemingwaya. I chociaż czytałam ją już kiedyś, dawno temu, a także pomimo iż od początku powieści wszystko wskazywało na to, że historia ta dobrze się skończyć nie może, to i tak czytałam z nadzieją, że może jednak, przewrotnie, TYM RAZEM zakończy się szczęśliwie. Czytając zaś ostatnie strony sumiennie się wypłakałam.

Egzemplarz książki (wyd. Biblioteka Narodowa), który wypożyczyłam, został opatrzony bardzo długim wstępem zawierającym nie tylko notę biograficzną autora, ale też informacje o wojnie domowej w Hiszpanii i, czego już nie czytałam, coś na kształt opracowania samej powieści. W krótkiej biografii Hemingwaya, poza niezliczoną ilością zupełnie szalonych przygód, czterema żonami i innymi ekstrawagancjami, zwraca uwagę oczywiście szczególna sympatia pisarza dla Hiszpanii i jego żywe zaangażowanie w problem hiszpańskiej wojny domowej. Hemingway nie brał czynnego udziału w tym konflikcie (chociaż wcześniej, jako młodziutki ochotnik, walczył w I wojnie światowej), kilkukrotnie natomiast odwiedzał w tym czasie Hiszpanię, starał się rozpowszechniać wiedzę na jej temat, a także organizował różnego rodzaju pomoc dla Republikanów.

Tymczasem powieść, którą napisał, jest w moim odczuciu zdecydowanie bardziej antywojenna niż, jak się tego spodziewałam, antyfaszystowska. Wskazuje na to już sam jej tytuł, będący nawiązaniem do słów angielskiego poety, Johna Donna, piszącego w swojej "Medytacji", iż każdy człowiek jest częścią ludzkości, stąd śmierć każdego człowieka okalecza wszystkich pozostałych ludzi: "Dlatego nie pytaj, komu bije dzwon.; bije on tobie"...
Hemingway kilkukrotnie pisze o bestialskich aktach przemocy, jakich dopuszczali się walczący w wojnie żołnierze i cywile, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie frontu, daleki jest od idealizowania kogokolwiek, a swoim bohaterom pozwala wątpić i kierować się najrozmaitszymi motywacjami. Każda zaś śmierć w tej powieści jest małym dramatem - niezależnie od tego, czy umiera faszysta, czy republikanin. Z każdym zgładzonym człowiekiem przegrywają wszyscy ludzie - refleksja, która pojawiła się już w naszych rozmyślaniach przy okazji "Czasu Apokalipsy".

Historia opowiedziana przez Hemingwaya jest w gruncie rzeczy bardzo prosta. Robert Jordan, Amerykanin, z wykształcenia profesor iberystyki, ochotniczo walczący po stronie Republiki, dostaje zlecenie wysadzenia mostu, który miałby dla przeciwnika stanowić istotny kanał komunikacyjny w trakcie planowanej przez Republikanów ofensywy. Jordan musi w tym celu nawiązać współpracę z żyjącymi w okolicznych lasach partyzantami i chociaż wielokrotnie wcześniej wykonywał już podobne zlecenia, tym razem jednak, w spotkaniu z tymi obcymi ludźmi, życie doświadczy go w sposób zupełnie nieoczekiwany.

Jordan spotyka w górach tzw. "bandę Pabla", grupkę partyzantów zorganizowanych wokół ponurej postaci zdegenerowanego, popadającego w beznadziejny nałóg alkoholowy dowódcy - Pabla. Rzeczywiste dowództwo w tej bandzie należy jednak do żony Pabla - Pilar, kobiety brzydkiej, wulgarnej, rubasznej, ale zarazem serdecznej, bystrej i sercem oddanej Republice. Pilar wydaje polecenia, podejmuje decyzje, a jednocześnie karmi zarówno męża, jak i pozostałych członków bandy, wśród których jest jeszcze, między innymi, stary, poczciwy Anselmo (myśliwy gołębiego serca, nieustannie rozważający, jak można odpokutować za wojenne zbrodnie), Agustin, Fernando, leniwy cygan Rafael i kilkoro innych. Do grupy tej należy też postać jakby nie z tego świata - młoda, śliczna, niewinna, krótko ostrzyżona dziewczyna - Maria. Maria, ofiara okrutnej przemocy frankistów, została przygarnięta przez Pilar po wysadzeniu pociągu, w którym jechała jako jeniec wojenny.

Jordan oczywiście zakochuje się, ze wzajemnością, w ślicznej dziewczynie. Ich miłość ma w sobie coś niewinnego, jest żarliwa, pełna wiary w to, że spotkało ich coś, co się zazwyczaj ludziom nie zdarza. Maria jest w tej relacji uosobieniem łagodnej, oddanej, wrażliwej kobiecości, podczas gdy Robert nagle odkrywa, że w drugim człowieku można odnaleźć sens i wartość własnego życia - życia, które dotychczas cenił niewiele... To jednak nie wszystko - Jordan zdumiewająco szybko znajduje też wspólny język z Pilar, zaprzyjaźnia się z Anselmem i Agustinem, w ciągu tych kilku (dosłownie - trzech) dni nawiązuje z tymi zupełnie obcymi ludźmi relacje tak bliskie, że sam nie może tego zrozumieć.

Dlaczego tak się dzieje? Czy przyczyną jest gnębiące go przeświadczenie (które szybko podzielają również Pablo i Pilar), że misja, z którą przybył do tego lasu, jest nie tylko skazana na niepowodzenie, ale będzie dla żyjących w tych okolicach ludzi opłakana w skutkach. Czy może to przeczucie nadchodzącej śmierci każe mu nagle przeżywać te ostatnie dni życia z tak wielką intensywnością - jakby miał w tym czasie nadrobić wszystkie "zaległości"? Trudno powiedzieć. Z upływem czasu jednak dla Jordana staje się coraz bardziej oczywiste, że powinien skupić się na tym, aby przeżyć całe swoje życie w ciągu tych trzech dni. Ten motyw "przeżycia życia przez 3 dni" wielokrotnie powraca w jego rozważaniach i wydaje mi się szczególnie wart uwagi. Co to właściwie znaczy: przeżyć całe życie przez 3 dni? Czy to możliwe? A czy nie jest możliwe, że przeżywszy długie życie, ani przez chwilę nie doświadczy się takiej radości, takiej bliskości z drugim człowiekiem, takiej "intensywności życia", jakie stały się udziałem Roberta? Czy nie jest tak, że żyjąc, jakbyśmy nie mieli umrzeć nigdy, nie przeżywamy tego życia zbyt "mocno", ot - pozwalamy czasowi upływać...? Współczujemy głównemu bohaterowi, że musiał przeżyć swoje życie przez te krótkie 3 dni, które mu pozostały, ale czy potrafimy czegoś się od niego nauczyć?

3 dni... - to oczywiście bardzo mało, ale czy nie jest tak, że każde życie jest "za krótkie"? Wszyscy stoimy w obliczu śmierci. Bohaterowie Hemingwaya, świadomi niebezpieczeństwa, jakie na nich czyhało, starali się tę śmierć oswoić. Śmierć jednak każdego człowieka, nawet w czasach pokoju, jest nie mniej realną perspektywą i być może "spotkanie" z bohaterami tej powieści może stanowić dobrą okazję do rozważenia swojej własnej śmiertelności (a więc "poczytania w sobie", jakby to mógł ująć Proust....).

Zupełnie innym aspektem powieści, nad którym również warto się zastanowić, są motywacje ochotników z różnych krajów, którzy przyjeżdżali do Hiszpanii, by tam ryzykować własne życie dla Republiki. Czym kieruje się Robert Jordan? Miłością do Hiszpanii? Nienawiścią i lękiem przed faszyzmem? Wiarą w słuszną sprawę? Być może po trochu tym wszystkim, chociaż pozostaje to niejasne - do końca trudno zrozumieć, dlaczego odkrywszy dary miłości i przyjaźni, gotów jest poświęcić je w imię rozkazu, o którym przekonuje się, że nie jest słuszny i do niczego dobrego nie doprowadzi. Wydaje się, że ostatecznie Robert Jordan pozostaje wyznawcą dyscypliny. Tylko bowiem dyscyplina daje szansę na zwycięstwo - a o to zwycięstwo warto walczyć, gdyż jest to walka nie o Hiszpanię, ale o człowieka (przeciw faszyzmowi) - tak chyba można by postawę głównego bohatera powieści wytłumaczyć. Jak jednak zrozumieć tych prawdziwych ochotników? Co nimi powodowało? Czy naprawdę wierzyli, że mogą w ten sposób uchronić Europę i świat przed faszyzmem? I czy współcześni ludzie potrafiliby poświęcić tak wiele podobnej idei?

Powieść Hemingwaya, jak napisałam już w pierwszych zdaniach, podobała mi się bardzo. Tłumaczenie - nieco mniej. Nie mam pojęcia, jak specyficzne, hiszpańskie wulgaryzmy brzmią po angielsku, ale w dosłownym polskim tłumaczeniu wypadają fatalnie. W dodatku wiele przekleństw zostało przez tłumacza "ugrzecznionych", przez co duża część dialogów brzmi sztucznie i infantylnie. Jest to jednak jedyny mankament.

Hemingway napisał tę powieść "po męsku" - akcja toczy się wartko, napięcie stopniowo narasta, spoceni i brudni mężczyźni piją mocne alkohole, sceny przemocy przerażają, a wszystkie rodzaje broni, zapalniki, druty, kostki dynamitu zostają skrupulatnie opisane - pośród tego wszystkiego umieszcza autor jednak śliczną, niewinną historię miłosną oraz refleksje o życiu i śmierci, przejmujące dla każdego człowieka w każdych warunkach. I to, moim zdaniem, stanowi o szczególnej wartości tej powieści.

Na deser - kadr z filmu-ekranizacji powieści, ze śliczną Ingrid Bergman oraz Gary'm Cooperem, osobistym przyjacielem Hemingwaya, który od początku widział go w tej roli, aczkolwiek z samego filmu nie był zadowolony

1 komentarz:

  1. "Wydaje się, że ostatecznie Robert Jordan pozostaje wyznawcą dyscypliny. Tylko bowiem dyscyplina daje szansę na zwycięstwo - a o to zwycięstwo warto walczyć, gdyż jest to walka nie o Hiszpanię, ale o człowieka (przeciw faszyzmowi) - tak chyba można by postawę głównego bohatera powieści wytłumaczyć." Powiało hasłem "świadomej dyscypliny" rodem z LWP ;o) Myślę, że bardziej chodziło tu o racjonalne (mimo, że w obliczu śmierci)myślenie o tym , co można jeszcze zrobić dla ocalenia innych, gdy nie ma się szans na ocalenie siebie.

    OdpowiedzUsuń