czwartek, 17 listopada 2011

"Czas Apokalipsy"

Film FF Coppoli z 1979 roku jest luźną adaptacją "Jądra Ciemności" Conrada i różni się od swojego pierwowzoru w bardzo znacznym stopniu (więcej jest między nimi różnic niż podobieństw). Mimo to jednak "Czas Apokalipsy" zachowuje ducha powieści, zaprasza do refleksji nad złem człowieczym, nad ciemnymi zakątkami duszy.

Co ciekawe, rozmaite przeszkody stały na drodze do powstania tego filmu. W czasie zdjęć Martin Sheen przeszedł zawał serca (w wieku 39 lat!), Marlon Brando utył nadmiernie (z tego powodu w większości ujęć jest częściowo ukryty w cieniu, co dało zresztą rewelacyjny efekt), w końcu - w czasie produkcji zabrakło środków na ukończenie filmu, Coppola musiał więc zastawić swój dom, żeby ostatecznie powstało dzieło, które znajduje się teraz w czołówce wszystkich rankingów z rodzaju "najlepsze filmy wszech czasów".

Na czym polega fenomen tego filmu? Nie widziałam co prawda wielu filmów wojennych, szczególnie sprzed 1979, ale w moim odczuciu Coppola opowiedział o wojnie zupełnie nowym językiem. Sceny batalistyczne, bardzo nieliczne, ustąpiły w filmie miejsca obrazom wyjętym z "Boskiej Komedii" Dantego (Coppola przyznawał, że czerpał z niej inspirację), a wojna została ukazana jako zjawisko absurdalne, złowrogie, wydobywające z ludzi bestie i doprowadzające ich do obłędu. Co więcej, mimo iż bez wątpienia jest "Czas Apokalipsy" w swoim przesłaniu filmem antywojennym, to jednak, wzorem powieści Conrada, sięga on znacznie głębiej, do samego "jądra ciemności" - i stawia pytania o ludzką skłonność do zła, oraz o konsekwencje tej skłonności...

Akcja "Czasu Apokalipsy" toczy się w Wietnamie (i na obrzeżach Kambodży) w trakcie Wojny Wietnamskiej (która zakończyła się raptem kilka lat przed produkcją filmu, temat był więc wówczas bardzo świeży i budził zapewne silne emocje). Kapitan Willard (Martin Sheen) otrzymuje misję specjalną, w ramach której ma popłynąć wgłąb dżungli i odnaleźć, a następnie zabić zasłużonego i wybitnego pułkownika Kurtza (otyły, ale niemniej rewelacyjny Marlon Brando), który oszalał, zawładnął lokalną ludnością i rozpoczął swoją własną wojnę (co zostaje Willardowi na samym początku misji wyjaśnione, m.in. przez młodziutkiego Harrisona Forda). Relacja Willard-Kurtz różni się więc w założeniach dość znacznie od powieściowej relacji Marlow-Kurtz, a jednak stosunek Willarda do Kurtza jest równie niejednoznaczny, jak w przypadku Marlowa. W trakcie podróży Willard, pod wpływem lektury dokumentacji na temat Kurtza, staje się nim coraz bardziej zaintrygowany, czy nawet poniekąd - zafascynowany. Spotkanie z Kurtzem staje się dla niego celem samym w sobie (o wiele ważniejszym niż wypełnienie misji). Willard deklaruje w pewnym momencie, że ich losy (jego i Kurtza) są powiązane, że historii jednego nie można opowiedzieć bez historii drugiego. Ponownie przywodzi mi to na myśl zmagania ze swoim własnym, wewnętrznym demonem...

Podróż wgłąb dżungli jest też oczywiście podróżą "wgłąb" wojny, której coraz bardziej absurdalne i złowieszcze oblicza odsłaniają się przed Willardem, poczynając od nalotu bombowego przy dźwiękach Cwału Walkirii Wagnera emitowanej z helikopterów (to właśnie te sceny, które na zawsze zapisały się do historii kina), poprzez postać podpułkownika Kilgore'a, który w czasie nalotu rozkazuje swoim żołnierzom surfować, aż po samotne obozy w głębi dżungli, gdzie zdezorientowani żołnierze strzelają bez określonego celu, walczą bez dowództwa, popadają w obłęd.

U celu podróży czeka na Willarda Kurtz - okrutny, bezlitosny, ale też bezgranicznie samotny w swojej pustej świątyni. Kurtz czeka na Willarda ze swoją tajemnicą, z odpowiedzią na trawiące Willarda pytanie, z historią o stosie odciętych dziecięcych ramion, o doświadczeniu, które przemieniło go w potwora. Czeka na Willarda, tak, jakby w nim oczekiwał wybawiciela. Powierza mu swoją historię i życie.

Kurtz Marlona Brando jest fantastyczny: demoniczny i smutny zarazem, niedookreślony tak jak w powieści, co w kinie trudniej chyba osiągnąć. Większa jednak część filmu należy do Martina Sheena, który, w mojej ocenie, zagrał tę rolę oczami (ale jak!). Jego czujne, zdumione, smutne i jakby pozbawione nadziei spojrzenie jest ponad wszelki komentarz dla tego, co ogląda. Rewelacja!

Tylko dlaczego Arlekina-Rosjanina zastąpił ten nieszczęsny, nadpobudliwy, nazbyt gadatliwy fotoreporter?

A skoro jesteśmy przy obsadzie, to jeszcze jedna ciekawostka: obok młodziutkiego Harrisona Forda, w filmie zagrał również młodziutki Laurence Fishburne, który po dwudziestu latach zasłynie rolą Morfeusza w "Matriksie". W "Czasie Apokalipsy" gra on Mr. Cleana, najmłodszego członka załogi łodzi, którą płynie Willard. Swoją drogą, scena, w której Mr. Clean ginie zaraz po tym, gdy odsłuchiwał taśmę magnetofonową przysłaną mu przez matkę i jej głos mówi nadal słowami pełnymi czułości do jego martwego, zakrwawionego ciała - zrobiła na mnie duże wrażenie.

Podobnie zresztą, jak cały film - po prostu majstersztyk.

A na koniec foto, na którym "Czas Apokalipsy"... w Polsce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz