sobota, 5 listopada 2011

"Sens jakiegoś epizodu nie tkwi w środku, jak pestka, ale otacza z zewnątrz opowieść"

Już od pierwszych linijek można bardzo wyraźnie odczuć bardzo ciężki klimat. Atmosfera ciemności, ciężaru przywodzi mi skojarzenia wielkiej, czarnej przestrzeni pełnej tłustej, chemicznej, kapiącej mazi. Nieskończona otchłań ciemności.

Moje skojarzenie prawdopodobnie jest wynikiem bardzo obrazowego opisywania charakterystycznego dla Conrada (pamiętam, że "Lorda Jima" czytałam w liceum z wypiekami na twarzy, mimo że tematyka bliska mi nie jest). Każde zdanie jest skonstruowane w taki sposób, że mam dokładną wizję każdego motywu.

Charakterystyczny język autora jeszcze bardziej podkreśla dramat wyzyskiwanych czarnych ludzi. "Czarne kształty czołgały się, leżały, siedziały między drzewami, opierając się o pnie, tuliły się do ziemi - to widzialne, to przesłonięte mętnym półmrokiem - we wszelkich możliwych postawach bólu, zgnębienia i rozpaczy. (...) Umierali powoli - to nie ulegało wątpliwości. Nie byli nieprzyjaciółmi, nie byli zbrodniarzami, nie zostało w nich już nic ziemskiego - były to tylko czarne cienie choroby i głodu, leżące bezwładnie w zielonawym mroku."

To są moje pierwsze i podstawowe spostrzeżenia. Ciekawa jestem, jak odbiorę dwa pozostałe rozdziały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz